Opowiadanie "Rozjazdy". Odcinek siódmy. - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Opowiadanie "Rozjazdy". Odcinek siódmy.

Dzięki uprzejmości autora- Wojciecha Ziółkowskiego mamy dla Państwa interesujące opowiadanie. Dzisiaj zaprezentujemy kolejny, już siódmy z spośród wszystkich odcinków.  Zapraszamy do lektury!

Rozjazdy- odcinek siódmy.

Małżonkowie, kiedy są razem w łóżku, niewiele tematów mają zazwyczaj do omówienia, ponieważ funkcjonują w dwóch różnych światach. Wolne soboty i  urlopy, to czas na odrobienie zaległości. Od świtu do zmierzchu, z krótkimi przerwami na posiłki tyrają w gospodarstwach, sprzątają w obejściach, remontują, naprawiają, malują, przerabiają, pomagają innym i budują. Tylko niedziele są przestrzeganymi dniami wolnymi od pracy, czasem na odpoczynek. Nareszcie mogą się wyspać do białego rana, z przerwą biologiczną ok. trzeciej w nocy. Po śniadaniu automatyczne wychodzą z rodzinami do kościoła. Przewidziane są sytuacje samodzielnych powrotów do domu, w wypadku spotkania znajomych z pociągu i opicia tego znaczącego faktu w gospodzie. W tym wariancie głowy rodzin jedzą bez żalu zimne obiady, a następnie odpoczywają na kanapach w pokojach telewizyjnych, drażniąc rodziny swoim irytującym od czasu do czasu, chrapaniem. Żony obudzą ich późnym wieczorem. Oni spragnieni z suchymi gardłami, niechętnie rozbiorą się z niedzielnych ubrań by umyć nogi, ręce i twarz. Z  żonami miłości ze zrozumiałych względów nie będą uprawiać. Zasypiając obmyślają, jak by tu atrakcyjne opowiedzieć kumplom, że dali sobie w czajnik. Po kilku godzinach zegar biologiczny obudzi ich kilka minut przed budzikiem. Idąc na dworzec, pomyślą  sobie o przyszłym, innym niż zwykle urlopie, na przykład w górach, albo nad morzem, albo pomarzą o wcześniejszej emeryturze, na którą tego roku poszli kumple i sobie chwalą. Generalnie wszyscy czują zmęczenie i mają dosyć wielkiego miasta, spieszących się i nerwowych ludzi, hałaśliwych tramwajów, zatłoczonych autobusów a najbardziej swoich fabryk, budowli obdartych z tynków i starej farby. Dojeżdżający nie mogą liczyć na miły wyraz twarzy niewyspanego na służbie portiera, ponieważ przychodzą do pracy na długo przed jej rozpoczęciem. Wchodząc do szatni pracowniczych, wita ich smród różnorodnych smarów, wydobywających się z lepkich od brudu  metalowych szafek na przebranie. To w nich wiszą utytłane przeróżną maścią związków chemicznych, zaimpregnowane olejami, wyszmelcowane uniformy, które za chwilę z większym lub mniejszym obrzydzeniem założą na siebie. Korzystając z wolnego czasu do rozpoczęcia pracy, zbierają się do rytualnego parzenia herbaty ulung lub madras. Po zagotowaniu wody w blaszanym  garnku na elektrycznej maszynce niewiadomego koloru, nalewają war do przygotowanych kubków lub słoików ze szczyptami paprochów na ich dnach.  Potem celebrują picie okraszając je  mniej lub bardziej błyskotliwymi spostrzeżeniami natury ogólnej. Po wypiciu myją naczynia zimną wodą w popękanych i brudnych umywalkach. Zapchane kible, niedziałające spłuczki, pourywane baterie prysznicowe, popękane lustra, usmarowane od brudu ławki i taborety dopełniają obraz sfery socjalnej robotnika.  Ustrój komunistyczny, jak żaden inny, przystosował człowieka  do funkcjonowania w skrajnie trudnych warunkach. Człowiek socjalistyczny nie dopomina się wygód ani cackania, jest twardy i nie wymięka, ważne, żeby miał co do gara włożyć i wypić, bo jak tego nie ma, to może być różnie. Wpojone przez  komunę nieludzkie wartości masom robotniczym, pozwalają władzy przy ich poparciu, na dowolną  manipulację całym społeczeństwem.