Recenzja filmowa: Przeklęty: Życie i śmierci Roberta Dursta - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa: Przeklęty: Życie i śmierci Roberta Dursta

Serial z 2015 roku.  

Zobacz też: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

 

Na pierwszy rzut oka Robert Durst wygląda jak postać napisana przez początkującego, nadgorliwego scenarzystę, czyli maksymalnie dramatycznie, żeby się widz nie nudził. I zazwyczaj cierpi przy tym logika. Tymczasem Robert Durst jest prawdziwy, a zdarzenia z jego życia, choć trudne do wyobrażenia, miały miejsce naprawdę.

Robert Durst to typowy współczesny dziedzic, obecnie mocno posunięty w latach spadkobierca rodzinnej fortuny, skupionej wokół nieruchomości. Sam optował za tym, by stać się bohaterem filmu dokumentalnego, czego teraz zapewne bardzo żałuje. Miał nadzieję, że oczyści to atmosferę z podejrzeń, które przez lata nagromadziły się wokół niego, tymczasem dokument ten wraz z przedstawionymi w nim tezami jest jednym z dowodów w procesie o morderstwo, w którym Robert Durst jest obecnie oskarżonym. A miało być zupełnie inaczej, co wyraźnie czuć w pierwszych odcinkach, w których Durst jest jeszcze pewny siebie, jak każdy przedstawiciel z jego uprzywilejowanej sfery, który wie, że zawsze może schronić się za plecami dobrze opłacanego prawnika. Nie docenił jednak twórcy dokumentu Andrew Jareckiego, który nie poprzestał na wywiadzie i przeprowadził regularne, dziennikarskie śledztwo, którego efekty niejednego przerażą. Z każdym kolejnym odcinkiem dopełnia się dość niepokojący obraz człowieka, którego młoda piękna żona zaginęła bez śladu, przyjaciółka została zastrzelona, a sąsiad poćwiartowany. W każdą z tych spraw Durst był zamieszany i niejasno się tłumaczył.

Trudno się od tego dokumentu oderwać. Oprócz wymarzonego dla tego typu produkcji bohatera, mamy jeszcze wiele rekonstrukcji, materiałów archiwalnych, wypowiedzi świadków i starannie stopniowanego suspensu. Napięcia jest sporo, zwłaszcza gdy do samego zainteresowanego powoli dociera, że grunt usuwa mu się spod stóp. A mocniejszej końcówki twórcy nie mogliby sobie zaplanować. W trakcie przerwy w nagraniach Robert Durst zapomniał, że wciąż ma przypięty mikrofon. Na osobności wypowiedział teraz już pamiętne słowa, które wszyscy mogli usłyszeć. Hitchcock byłby dumny.

(Ala Cieślewicz)

Ocena: 7/10