Wiadomości
wszystkieFelieton naszego czytelnika: Sklepiki a sprawa polska
Felieton został przesłany przez naszego stałego czytelnika.
Ostatnimi czasy dużo mówi się w mediach i na różnych forach o oświacie. Temat edukacji jest rzeczywiście ważny i zasługuje na uwagę całego społeczeństwa. Niestety, w dyskusji nie przewija się problem podniesienia jakości kształcenia poprzez np.: finansowanie zajęć pozalekcyjnych, doposażenie szkół w nowoczesne środki dydaktyczne. Nic z tych rzeczy. Są sprawy ważniejsze, takie jak sklepiki szkolne, które były i są jeszcze- niektóre walcząc o przetrwanie- nieodłącznym elementem środowiska szkolnego. U sympatycznej pani Krysi i zawsze pogodnego pana Janka za niewielkie pieniądze można było kupić sobie bułkę z serem, drożdżówkę, wodę mineralną lub coś na przekąskę. A kiedy wychodząc w pośpiechu z domu dziecko zapominało o ołówku, zeszycie w kratkę albo bloku A4, to pod ręką był zawsze niezawodny sklepik.
Ale jak to w życiu, wszystko do czasu. Oto Ministerstwo Zdrowia w czasie wolnym od rozwiązywania problemów niekończących się kolejek do specjalistów i na operacje zagrażające życiu pacjentów, postanowiło zabrać się za problem niecierpiący zwłoki. Urzędnicy działając w trosce o zdrowe odżywianie i walcząc z otyłością dzieci wypowiedziało wojnę automatom z napojami i sklepikom szkolnym. Przez kilka miesięcy zespół niewątpliwych specjalistów i ekspertów wypracował rozporządzenie. Na 62 stronach dokumentu zawarte jest szczegółowe… to mało powiedziane „szczególnikowe” wyjaśnienie co może znajdować się w kanapce i jaka być zawartość tłuszczu w tłuszczu, ketchupu w ketchupie, soli w soli itd.
Dla przykładu, żeby nie być gołosłownym. Kanapkę można „skonstruować” tylko na bazie pieczywa razowego lub pełnoziarnistego…z przetworami mięsnymi zawierającymi nie więcej niż 10 g tłuszczu w 100 g produktu gotowego do spożycia…bez soli oraz sosów, w tym majonezu z wyłączeniem ketchupu,…ale w przypadku, którego zużyto nie mniej niż 120g pomidorów do przygotowania 100g produktu gotowego do spożycia.
Konia z rzędem temu, który odważy się zrobić kanapkę do sklepiku szkolnego i komu nie zadrży ręka, kiedy weźmie nierozszyfrowany ketchup do ręki, chcąc rozsmarować go na plastrze wędliny lub sera o niewiadomej zawartości tłuszczu w tłuszczu.
Rozporządzenie weszło w życie z dniem 1 września i nie trzeba było długo czekać, żeby najemcy sklepików, zdezorientowani szumem medialnym o zakazach i groźbach zwinęli sprzęt i wynieśli się ze szkół. Ktoś zapyta i co się takiego stało? Otóż stało się. Dzieci i młodzież na przerwach masowo opuszczają szkoły i biegną do pobliskich sklepów zaopatrując się w torby pełne chipsów, rogalików z roczną gwarancja przydatności do spożycia oraz napoje wszelkiej maści. Spieszą się z tymi zakupami, żeby zdążyć na lekcję. I nie chcę być złym prorokiem, ale wypadki wiszą w powietrzu. Wiadomo, że dziecko jak każdy przekorne jest i je chętnie to, co zakazane. Paradoksalnie, więc spożycie niezdrowej żywności wśród młodych ludzi może się zwiększyć. A można było pomyśleć o szeroko zakrojonym projekcie edukacji prozdrowotnej stawiającej na świadomość a nie na zakazy.
Nie twierdzę, że ktoś nie chciał dobrze, ale wyszło niestety jak…
Problem zaopatrzenia w produkty spożywcze sklepików szkolnych z powodzeniem rozwiązaliby rodzice z dyrektorem szkoły. Byłoby szybciej i logiczniej, ale ci na górze wiedzą lepiej. Kilka dni temu pani minister edukacji cieszyła się jak dziecko przedszkola, któremu udało się pokolorować obrazek, że wynegocjowała z ministrem zdrowia drożdżówki i negocjuje kawę.
Jestem pod nieustannym wrażeniem Pani starań i liczę na poszerzenie listy negocjacyjnej o eklery, które uwielbiam.
Póki co Instytut Badań Edukacyjnych przeprowadził badanie, którego wynik może szokować. Nauczyciele matematyki w Polsce maja problem z…matematyką. Z raportu wynika, że ok. 20 proc. nauczycieli nie posiada podstawowej wiedzy matematycznej. Ale czy to jest jakiś problem?
Zatem tymczasem
Andrzej Jarębski