Wiadomości
wszystkieGodzina lekcyjna z Grzegorzem Karnasem
Nie jest dziś modne bycie wokalistą jazzowym – ale przecież moda istnieje poprzez przeciętnych i dla przeciętnych. Grzegorz Karnas przeciętny nie jest. Jest także wokalistą, takim który na scenie obnaża się muzycznie bez większych oporów. To pozwala mu zdobyć dużą grupę fanów oraz równie dużą grupę sceptyków, odbiorcy obojętni wobec jego sztuki to część znikoma. Karnas jest po prostu wyrazisty.
Niektórzy go wywyższają, inni nie znoszą. Upór jaki przedstawia na swojej drodze artystycznej (autentyczność i omijanie kompromisów) ma także skutki obosieczne – pozwala grać po świecie, a zamyka drzwi na polskie podwórko koncertowe. Kolejny album ich jednak nie otworzy. Nic dziwnego – ukazał się nakładem instytucji węgierskiej, jest rejestracją z węgierskiego festiwalu i kupić go możecie na Węgrzech... czy też we Francji jak kto woli. O dystrybucji polskiej póki co można pomarzyć. Mowa o muzycznych koralach czyli krążku Audio Beads.
Mamy do czynienia z pierwszym w dorobku Grzegorza Karnasa materiałem zarejestrowanym podczas koncertu (nie ostatnim zresztą jak już dzisiaj zapewnia sam lider). Grzegorz Karnas Trio z gościnnym udziałem Miklosa Lukacsa to formacja budząca ciekawość już po samym doborze instrumentarium. W składzie tria znajdziemy Adama Olesia grającego na wiolonczeli. Dzięki temu albumowi poznajemy Olesia coraz lepiej. Choć to już czwarty raz kiedy wspiera Karnasa na płycie, to jeszcze nigdy nie urastał do tak ważnej roli – takiej którą ciężko nazwać rolą sidemana. Wiolonczela spełnia swoje zadanie fantastycznie. To ona trzyma sporo materiału w ryzach, tak rytmicznie, jak i melodycznie wprowadzając i odprowadzając tematy jakie zarysowuje czy też sugeruje wokalista. Rzecz jasna Oleś prowadzi linię basu akompaniując raz dynamicznie, raz lirycznie.
Kolejnym nieczęstym na jazzowych płytach instrumentem są cymbały. Na tym nagraniu obsługuje je romski artysta Miklos Lukacs. Elastyczny jak guma improwizator. Cymbały dodają kolorytu, ale podobnie jak wiolonczela nie odciągają uwagi. Co mniej wrażliwy fan może mieć przecież wrażenie inaczej brzmiącego pianina, czy nieco preparowanego fortepianu (w wypadku wiolonczeli może myśleć o kontrabasie w wyższych rejestrach). Tak więc panowie nie kradną tego show, słuchaczom nie umyka nic z muzyki, nic nie odwraca od niej uwagi. Kulejące granie Michała Miśkiewicza na bębnach tutaj sprawdza się jak nigdzie indziej. Tu nie musi być równo, tu nie trzeba grać nieprzerwanie, tu nie trzeba trzymać groove'u, tu nikt się nie śpieszy. Ważny jest smak i wzajemne słuchanie, czasem nawet wzajemne zabawy i dialogi wplecione gdzieś w improwizacje czy akompaniament, wspólne prowadzenie się po kompozycji i zmienianie, czy właściwie proponowanie jej przebiegu.
Tak więc również dzięki Miśkiewiczowi są momenty w których utwory ożywają, bądź zmieniają się nieoczekiwanie. A sam lider? Jak zawsze jest sobą i wprowadza słuchacza w swoją nietypową estetykę. Wypełnia puste przestrzenie stosując niebanalne rozwiązania, niemal za każdym razem dochodząc do głosu uporczywie ich szukając nie idzie na łatwiznę. Karnas wałęsa się po dźwiękach, po formie, bawi się wieloma środkami wyrazu. Nie śpiewa wielu rzeczy wprost, nie jest niczym związany a jednak całość zachowuje swoje ramy, podobnie jak lider tak i płyta mają łeb na karku a kark na plecach.
To co dzieje się na krążku jest jak sam muzyk określił – muzycznym zdjęciem. Zarejestrowaniem momentu. A zdjęcie to ma wyjątkowe barwy, chwyta ulotną chwilę, zachowując ją dla nieobecnych w sali festiwalowej w Budapeszcie. Jak zdjęcie nie oddaje również wszystkiego. Jeśli jeszcze na koncercie Karnasa nie byliście warto się wybrać, jeśli będziecie przejeżdżać przez Węgry albo Francję warto także zaopatrzyć się w Audio Beads.
(Roch Siciński)