Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: 1800 gramów
Film miał swoją światową premierę 12 listopada 2019 roku, w polskich kinach pojawił się 15 listopada 2019 roku
Zobacz też: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Nigdy bym nie pomyślała, że to napiszę, ale tęsknię za „Listami do M.”, z ich infantylizmem, naiwnością i cukierkowatością, którymi się po cichu gardzi, ale których się jednocześnie szuka w okołoświątecznych filmach. Bo tu reguły są ustalone; ma być przede wszystkim miło i nikt nie udaje, że jest inaczej. „1800 gramów” ma wyraźnie większe ambicje i oczywiście nie ma w tym nic złego. Problem w tym, że nie potrafi za tymi ambicjami podążyć. W efekcie wyszedł film bardzo nijaki.
A nie musiało tak być. Widać wyraźnie, że ktoś chciał opowiedzieć niesztampową historię, niestety zaraz potem przejechał po niej tvnowski walec do robienia miłych filmów i ten wyraźny konflikt interesów sprawił, że fabuła, która zaczyna się całkiem nieźle, kompletnie się sypie. Największym grzechem tego filmu jest denna narracja. To twór kompletnie bez życia. Jeżeli przedświąteczny film nie chce być komedią, to powinien chociaż wzruszać. Nawet reklama kawy, jeżeli jest zręcznie nakręcona, potrafi chwycić za gardło, a co dopiero historia ośrodka preadopcyjnego, gdzie ma miejsce wiele małych dramatów, zwłaszcza w okolicach świąt.
Niestety twórcy przedobrzyli i zasypali nas masą wątków, którym nie dane było się rozwinąć. Dlatego trudno mi przejąć się losem Wojtka Mecwaldowskiego; aktor ma tu może ze dwie sceny. Małemu chłopcu, porzuconemu na święta też przeznaczono ledwie parę zdań, no bo trzeba było jeszcze upchnąć kłopoty finansowe, konflikt z matką, wątek nachalnego adwokata i inne. Główna bohaterka, która jest niby w centrum wydarzeń, pozostaje właściwie anonimowa. Jest strasznie szorstka w obyciu, oczywiście to tylko taka poza, ale momentami tak na siłę robi się z niej Scrooge’a, że podejmuje przez to bezsensowne decyzje.
Przy takim nagromadzeniu wątków i problemów, na ich rozwiązanie brak czasu, więc załatwia się to w ciągu dwóch minut, albo wręcz zaocznie i na zasadzie „deus ex machina”, przy całkowitym braku satysfakcji widza. Film się po prostu kończy i nic po sobie nie zostawia. No może jedynie wspomnienie ładnie sfilmowanego, zimowego Krakowa. To trochę za mało, nawet jak na prosty, okołoświąteczny film.
(Ala Cieślewicz)
Reż. Marcin Głowacki
Ocena: 5/10