Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: Challengers (PLAKAT)
Recenzja również na: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Luca Gaudagnino to jeden z ciekawszych reżyserów. Podobali mi się jego „Nienasyceni” z 2015 roku, a „Tamte dni, tamte noce” to jeden z moich ulubionych filmów w ogóle. Parę z jego ostatnich dzieł przegapiłam, nie da się też ukryć, że było o nich nieco ciszej. Wątpię jednak, by jego najnowszy film, z taką obsadą i takim tematem przewodnim, przeszedł niezauważony.
Osią filmu jest finałowy mecz tenisowy w średnio prestiżowym turnieju. Stawka jest jednak wysoka, o czym się przekonamy, kiedy wraz z bohaterami będziemy cofać się w czasie, poznając kolejne odsłony skomplikowanych relacji między dwójką rozgrywającą mecz i kobietą zasiadającą na trybunach. Mamy więc do czynienia z trójkątem miłosnym, jednak od razu uspokajam wszystkich, którzy utożsamiają ten motyw ze smętnym melodramatem. Nic bardziej mylnego. Ten film kipi energią.
Tenis zawsze uważałam za miłą dla oka, ale umiarkowanie emocjonującą grę. W obiektywie Luki Gaudagnino zamienia się natomiast w fascynującą rozgrywkę, jako że właśnie na korcie nasi bohaterowie postanawiają rozstrzygać większość kluczowych dla nich kwestii, przede wszystkim tych dotyczących życia prywatnego. A jak doskonale wiadomo, w tenisie nie przewiduje się remisów i zwycięzca może być tylko jeden.
Ich dwóch i ona jedna i wszyscy są siebie warci w mało pochlebny sposób, trudno wybrać komu kibicować na korcie i poza nim. Ogląda się to jak telenowelę na sterydach, dużo tu powłóczystych spojrzeń i ujęć w zwolnionym tempie. Film jest też bardzo sensualny, choć praktycznie nie ma w nim golizny i kipi od tłumionych lub wykrzyczanych emocji. Teoretycznie mogłabym się w tym miejscu czepiać panującego w wielu scenach chaosu i nachalnej dosłowności, ale nie zamierzam. Po pierwsze świetnie mi się to oglądało. Byłam zaangażowana w tę historię od początku do końca. Po drugie mam wrażenie, że reżyser celowo poszedł w przerysowanie (jak w scenie, kiedy bohaterami targają gwałtowne emocje, a w tle szaleje prawdziwy huragan), bo to, co raziłoby w innym filmie, tu idealnie się sprawdza. Dodatkowego kopa energetycznego daje jeszcze nietuzinkowa muzyka. Aktorzy też dają się z siebie wszystko, zwłaszcza Zendaya błyszczy jako współczesna femme fatale. Zakończenie pewnie wielu widzów zirytuje, jednak dla mnie było idealną wisienką na tym pysznym kinowym torcie, jakim okazał się ten film.
(Ala Cieślewicz)
Reż. Luca Gaudagnino
Ocena: 8/10