Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: Mała syrenka (PLAKAT)
Recenzja również na: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Kolejne live action od Disneya, któremu towarzyszą te same pytania: Po co i na co to komu? Odpowiedź wydaje się jasna; żeby zarobić pieniądze, bo chociaż krytycy narzekają, to jednak ktoś na te wersje aktorskie kultowych kreskówek chodzi do kina. Tym razem padło na „Małą syrenkę” i od razu rozpętała się burza, kiedy pojawiły się pierwsze wzmianki castingowe i tym samym wydało się, że w tej wersji Ariel będzie ciemnoskóra. A potem przyszła premiera i jak zwykle okazało się, że nie ma o co kruszyć kopii, bo film generalnie ani ziębi, ani grzeje.
Jako dziecko uwielbiałam „Małą syrenkę” i oglądałam ją na video niemal do zdarcia. Czuję więc jakiś ułamek nostalgii względem tej animacji. Od razu jednak zaznaczam, że ani trochę nie przeszkadza mi, że nowa Arielka nie jest ruda i bladolica. Wcielająca się w nią Halle Bailey jest śliczna, urocza, fantastycznie śpiewa i ogólnie czuje rolę, chociaż bardzo różni się od oryginału, którego przecież nikt nam nie zabierze. Cieszę się, że pogłębiono mocno relację Ariel z księciem Erykiem, którzy zakochują się w sobie nie dlatego, że oboje są ładni, ale dlatego że stopniowo się poznają i odkrywają wspólne zainteresowania. Ta część filmu, kiedy para razem spędza czas, jest najlepsza.
Cała reszta jest poprawna i mocno zachowawcza. W końcu to Disney. Nawet taki utalentowany reżyser jak Rob Marshall z wieloma musicalami na koncie, w tym moim ukochanym „Chicago”, nie mógł wyjść poza schemat. Przez to nie ma za bardzo nad czym się rozpływać, ale też czego ganić. Może tylko, że strasznie jest to wszystko rozwleczone. Spokojnie wycięłabym ze trzy piosenki. Nie do końca podobała mi się również Melissa McCarthy w roli Ursuli, która nie mogła się zdecydować w jakiej tonacji ma grać; komediowej czy dramatycznej? Na szczęście równoważy to Javier Bardem, fantastyczny jako Tryton.
Poza tym jest miło, kolorowo i przewidywalnie, nawet dla kogoś, kto nigdy nie słyszał o „Małej syrence”. Nie będę przecież narzekała na cukierkowatość i naiwność fabuły, bo doskonale wiedziałam na co się piszę. Towarzyszącej mi w kinie siedmiolatce bardzo się podobało, a przykuć takiego szkraba do ekranu na prawie dwie i pół godziny to w końcu nie lada sztuka. A i ja, chociaż moje uczucia względem Arielki sprzed dekad, dawno wyblakły i mimo widocznych niedociągnięć nowej wersji, także spędziłam w kinie miły czas.
(Ala Cieślewicz)
reż. Rob Marshall
Ocena: 6/10