Recenzja filmowa: Marvels (PLAKAT) - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa: Marvels (PLAKAT)

Recenzja również na: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

Zwiastun, plakat i informacje o filmie

Nie od dziś wiadomo, że źle się dzieje w państwie Marvel. Nawet jeśli nam widzom się poszczęści i dostaniemy od czasu do czasu złoto w postaci pożegnalnej części „Strażników Galaktyki”, to dookoła gromadzi się w nadmiarze tombak w stylu męcząco – nijakiej „Ant-Man i Osa: Kwantomanii” lub polki galopki, jaką okazał się „Thor: Miłość i grom”. Najnowsza propozycja z tego uniwersum to jeszcze inny przypadek. Nigdy wcześniej aż tak dobitnie nie było widoczne na ekranie, że twórcom się po prostu nie chce i że nikt z zaangażowanych w tę produkcję nie wierzy w sukces filmu.

Zawodzi to co jest najważniejsze w tego typu filmach, czyli bohaterowie. Tym razem mamy do czynienia z triem bohaterek, z których dwie będą kompletnie anonimowe dla tych widzów, którzy nie mieli okazji, bądź ochoty oglądać seriali wyświetlanych na platformie Disney+. A naprawdę trudno przejmować się losem bohatera, którego nie znamy. Nawet trzecia z nich Kapitan Marvel, mimo że jako jedyna posiada na koncie solowy film i to jeszcze ze złotej ery Marvela, pozostaje dziwnie niedookreślona, żeby nie powiedzieć nijaka. Jest to więc raczej przypadkowa zbieranina bohaterów ze znikomą ekranową chemią.

Drugą dyskwalifikującą dla mnie ten film kwestią jest totalny bałagan fabularny. Nie do końca wiadomo, o co chodzi, dlaczego postacie udają się w pewne miejsca i dlaczego mamy się tym przejmować. Cały czas słyszymy o wielkim zagrożeniu, ale ani go nie widać, ani co ważniejsze nie czuć. Zero napięcia w filmie super bohaterskim to największy możliwy zawód dla widza. Jest tu kilka całkiem ciekawych w zamyśle konceptów, które jednak nie zostały wykorzystane. Zupełnie jakby producenci ogłosili na planie groźbę kar cielesnych za najmniejsze przejawy kreatywności. W odbiorze filmu nie pomaga również montaż przeprowadzony chyba za pomocą tasaka i śliny. Pomieszanie z poplątaniem.

A „wisienką na torcie” jest najgorszy w historii kobiecy szwarccharakter, której imienia nie pamiętam i nawet nie mam ochoty wygooglać na potrzeby tego tekstu. Scenarzysta ma ją gdzieś, więc ja tym bardziej. Jej motywacje są niespójne, a koniec niezamierzenie śmieszny. Nie pomaga też aktorka, która się w nią wciela, a której kreacja ogranicza się do pokrzykiwania i wytrzeszczu oczu.

Naprawdę trudno mi znaleźć choć jeden pozytywny element tego filmu, może poza całkiem uroczą momentami Iman Vellani w roli Kamali i jedną absurdalnie zabawną sceną z kotami. To nie zmienia jednak faktu, że po raz pierwszy w mojej długiej przygodzie z Marvelem, miałam tak wyraźne poczucie całkowitej straty czasu.

(Ala Cieślewicz)

Reż. Nia DaCosta

Ocena: 4/10