Recenzja filmowa nr 612: Mickey 17 (PLAKAT) - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa nr 612: Mickey 17 (PLAKAT)

Recenzja również na: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

Plakat i informacje o filmie

 

Takim filmom kibicuję. Produkcjom, które nie są ani sequelem, ani prequelem, ani tym bardziej remakiem. Za podstawę scenariuszową do tego filmu posłużyła solidna literatura science fiction, a za kamerą stanął obsypany nagrodami reżyser. Było na co czekać, a apetyt rósł, za każdym razem kiedy przekładano premierę. I wyszedł film dobry, ale nie świetny.

Głównym bohaterem jest Mickey Barnes, który popadł w poważne finansowe tarapaty. Żeby uciec przed krwiożerczym wierzycielem, Mickey zaciąga się na statek kosmiczny zmierzający w stronę nowej planety. Wśród załogi pełni rolę „Wymienialnego”, tzn. wysyłany jest do niebezpiecznych zadań, często kończących się śmiercią. Za każdym razem, dzięki gigantycznej drukarce 3D, zawierającej wszystkie parametry i wspomnienia naszego bohatera, można go „odtworzyć”. A że życie w kosmosie obfituje w wypadki, już na początku filmu poznajemy siedemnastą wersję Mickeya.

Koncept jest fantastyczny, bardzo lubię science fiction z pseudonaukowym zacięciem. Książka Edwarda Ashtona jest zdecydowanie pozbawiona poczucia humoru, tymczasem reżyser Joon-ho Bong w ekranizacji poszedł w kierunku parodii. Dla mnie najlepiej byłoby, gdyby te dwie koncepcje spotkały się w połowie drogi, bez popadania w skrajności. Najbardziej podczas seansu przeszkadzał  mi ton filmu, a właściwie brak konsekwencji w jego prowadzeniu. Na pierwszy plan  wysuwa się postać przywódcy całej ekspedycji Marshalla, który jest ekscentrycznym i przerysowanym dyktatorem. Już po pierwszej scenie wiadomo dokładnie, na jakim prawdziwym polityku wzorowano tę rolę. Mark Ruffalo gra go bez hamulców. Na początku to działa, po pewnym czasie robi się jednak męczące i powtarzalne. Co gorsze jednak, odwraca uwagę od głównego bohatera i wielu związanych z nim ciekawych kwestii; jakie podejście do życia ma człowiek, który umarł tyle razy, dlaczego każda jego kolejna wersja jest trochę inna i jak odbierają go pozostali członkowie misji. Chciałoby się bardziej zgłębić ten temat, jednak wtedy wkracza Marshall w slapstickowej oprawie rodem z „Nagiej broni” i jakiekolwiek poważne rozważania biorą w łeb.

Wydaje się, że reżyser chciał chwycić zbyt wiele srok za ogon, (w tle majaczy również kwestia ochrony środowiska) i w rezultacie powstał narracyjny bałagan. I szkoda, bo aktorzy z Robertem Pattinsonem na czele, grają wspaniale, a film wygląda bardzo dobrze, bo tym razem efekty specjalne dowiozły. Tylko sama fabuła miejscami się gubi, chociaż dostarcza przy tym kilka okazji do śmiechu. Film mimo wszystko wart jest polecenia, bo nawet słabszy film Joon-ho Bonga wyróżnia się pozytywnie na tle komercyjnej papki serwowanej nam w kinach. Po prostu na kolejne wybitne dzieło tego reżysera, przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.

(Ala Cieśllewicz)

Reż. Joon-ho Bong

Ocena: 6/10