Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: Miłość i potwory (PLAKAT FILMU)
Recenzja również na: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Plakat filmu na mediakrytyk.pl
Problem z filmami, które nie grzeszą oryginalnością jest taki, że całkiem nieźle się je ogląda, jednak gdy po seansie chciałoby się napisać parę słów na ich temat, trzeba się mocno śpieszyć i kombinować, bo wrażenia ,(o ile jakiekolwiek się pojawiły), rozwiewają się w zawrotnym tempie. Nie inaczej jest z tym filmem.
Siedem lat temu doszło do katastrofy. Rakiety, które zniszczyły zagrażającą planecie asteroidę, rozsiały przy okazji tyle chemikaliów, że robaczki, owady i inne do tej pory niepozorne stworzonka, urosły do tak niebotycznych rozmiarów, że aż trzeba było przeciw nim użyć czołgów. W ten sposób wyginęło 95% ludzkości. Ci co ocaleli zamieszkali w podziemnych bunkrach. Tego wszystkiego dowiadujemy się ze zgrabnego animowanego prologu, który zdradza też ton, w jakim będzie opowiadana ta historia, czyli nie do końca na poważnie. Może nie nazwałabym tego filmu komedią, ale wątki humorystyczne z pewnością przeważają nad dramatycznymi. Głównie za sprawą głównego bohatera Joela, który jest taką trochę niezdarą. W obliczu zagrożenia zamienia się w żonę Lota, więc w swoim bunkrze pełni raczej rolę kuchcika niż strażnika. I oto ten zupełnie nieznający się na sztuce przetrwania Joel opuszcza swój bunkier, by dotrzeć do innego, w którym drogą radiową udało mu się namierzyć swoją dawno niewidzianą dziewczynę. Po drodze spotka mnóstwo stworzeń zarówno wrogo i jak i przyjaźnie nastawionych.
Film na pewno nie kopie się z koniem i nie ucieka od klisz gatunkowych, raczej stara się je okiełznać i ostrożnie się z nimi obchodzić. Cierpi na tym zdecydowanie suspens. W mało których scenach czuć rzeczywiście zagrożenie, a w takim filmie jednak powinno to być nieodzowne. Za to bardzo ładnie wypadają tytułowe, starannie dopracowane potwory, co dziwi tym bardziej, że budżet był tu raczej skromny. Odpowiednio je podrasowano; to wciąż znane nam stworzenia ale z nutką fantazji. Mój absolutny faworyt to ślimak-gigant. W ogóle bardziej niż sama historia urzekły mnie tu zdjęcia i scenografia. Inaczej niż w większości post apokaliptycznych produkcji, nie mamy do czynienia z szarym krajobrazem i ruiną, tylko bujną roślinnością w bardzo przyjemnych, nasyconych kolorach.
Film jest po prostu w porządku. Gdybym go nie obejrzała, nie ominęłoby mnie nic wiekopomnego. Jednocześnie nie mam poczucia straconego czasu. To propozycja na przeczekanie dla tych, którzy tak jak ja tęsknią za rozbuchanym kinem komercyjnym na dużym ekranie.
(Ala Cieślewicz)
Reż. Michael Matthews
Ocena: 6/10