Rozjazdy- opowiadanie. Odcinek czwarty - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Rozjazdy- opowiadanie. Odcinek czwarty

Dzięki uprzejmości autora- Wojciecha Ziółkowskiego mamy dla Państwa interesujące opowiadanie. Dzisiaj zaprezentujemy kolejny, już czwarty z kilkunastu odcinków.  Zapraszamy do lektury!

Rozjazdy- odcinek czwarty

Czy silna i bezkrytyczna wiara opiera się na informacjach o  cudach przekazywanych ustnie przez ludzi żyjących dwa tysiące lat temu, dla których wybuch wulkanu, trzęsienie ziemi czy powódź były karami boskimi? Czy na wyobraźni mistyków, sugestiach i decyzjach hierarchów kościelnych, masowych mordach władców i inkwizytorów mamy opierać naszą nadzieję? Czy istotą nieskończonej  miłości do Boga jest strach przed Nim i wiecznym potępieniem? Dlaczego, żeby tak bezgranicznie uwierzyć, musimy dokonać wyboru i odrzucić od siebie naukę, rozum, wiedzę,  na rzecz prostych nieraz dziecinnych i obrażających naszą inteligencję  historii.

Czy żeby uzyskać duchowy spokój musimy żyć w stanie umownej schizofrenii? Czy należy oszukiwać siebie, nie myśleć, nie analizować, nie zastanawiać się nad istotą życia?

Czy to moja wina, że poszukuję odpowiedzi na proste pytania i nie chcę żyć do końca w nieświadomości? Na pewno Bóg na moje i innych wątpliwości jasno by odpowiedział, ale nie może tego zrobić, bo wszystko stałoby się oczywiste. Ludzie zaczęliby kalkulować, zresztą robili to od wieków, kupując sobie odpusty. Wiara to tajemnica, nadzieja i wyobraźnia przemawiająca do każdego z nas inaczej i pewnie tak zostanie.

Ale, o co mi chodzi? Po co te wątpliwości, kiedy było mi tak dobrze i ciepło. Oczy mam pewnie zamknięte, bo nic nie widzę. To dobrze, nie chcę już o niczym myśleć, tylko leżeć jak wcześniej. Czuję, że coś mnie uwiera, ale nie domyślam się gdzie. Nie chcę jeszcze niczego zmieniać, jeszcze wytrzymam, długo wytrzymam. Ale nie wiem, czy mogę tu jeszcze zostać, bo czuję jakby zmęczenie, jest duszno i sucho. Coraz bardziej odczuwam pragnienie. Spróbuję otworzyć oczy i nie jest mi wcale wygodnie. Jak się otwiera oczy? Czy wystarczy tylko chcieć to zrobić? Gorące i duszne powietrze zmąciło mi cały obraz, czuję dziwne falowanie kolorów i siebie. Krew pulsuje po całym mnie i zaczynam się  bać. Muszę siebie obejrzeć, bo chcę się upewnić, czy o mnie chodzi i czy to naprawdę  ja. Wcale nie chcę być tym ja, ale nie mam wyjścia. Udaje się, otwieram oczy, nareszcie wiem, że muszę się stąd wydostać. Przeczuwam nadchodzące zło. Najpierw nogi, powoli, czuję, że mam nogi. Trzeba je tylko wyprostować. Muszę się postarać.

Wkładam w to  cały wysiłek, ale  nic nie mogę zrobić. Odwrócę twarz do ziemi, czuję, że nade mną wszystko płonie. Za chwilę języki żwawych płomieni obejmą moje ciało. Nie walczę i poddaję się, kiedyś myślałem, że jestem twardy i waleczny a teraz się tylko boję i żałuję. Przyjmuję karę świadomie i ze spokojem. Boli mnie coraz bardziej, już nie mogę. Mam wrażenie, że to już koniec. To nie może być koniec, nie chcę, jestem jeszcze młody, chcę wszystko naprawić, chcę...!

Uderzyłem głową o framugę okna pociągu, który szukał właściwego toru, kołysząc  się na rozjazdach. Za oknem mignęły ostatnie dworcowe latarnie i z ciemności wydobywały się rzadkie przytłumione głosy nowo przybyłych pasażerów. Gardło i jamę ustną mam potwornie wysuszoną, że nie mogę mimo bólu przełknąć śliny. Wydostaję się na korytarz i schodzę na półpiętro, gdzie przez ustawowo nieszczelne drzwi wdziera się świeże zimne powietrze. Kilkoro będących tam pasażerów prawie nie zwraca na mnie uwagi, oglądając siebie w odbiciach szyb. Odbicia twarzy w szybach przy słabym oświetleniu, dają korzystne rezultaty poprzez oszczędność w oddawaniu szczegółów. Delektuję się zbawienną inhalacją, rozważając zalety pewnych niedoróbek konstrukcyjnych pojazdów szynowych. Jednak co za długo, to niezdrowo.  Od jakiegoś czasu rozważam powrót na miejsce, bo mroźne strugi powietrza, podziałały na mnie aż nazbyt skutecznie, przeszywając dreszczami całe ciało. Odczuwam ważenie wysokiej gorączki i ogólnego osłabienia. Jedynym problemem, żeby wrócić na miejsce, jest odszukanie miejsca. Idę jak ociemniały w obcym mieście,  dotykam nieznanych przedmiotów, zatrzymuję się i wpatruję w wypełnione szczelnie boksy. Pewnie dałem się zrobić w konia, opuszczając miejsce. Przecież w takich pociągach nie wykupuje się miejscówek i chwilowe opuszczenie miejsca bez uprzedzenia o tym fakcie siedzących obok, może oznaczać tylko jedno – utratę bezpowrotną. Rozumiem takie postępowanie i nie jestem nawet poirytowany ogólnie przyjętymi tu zasadami. Tylko zostawiłem na miejscu torbę z dokumentami i pieniędzmi. A to już jest nieroztropność z mojej strony. Świadomie użyłem eufemizmu, żeby się nie katować. O czym ja myślałem, wychodząc na półpiętro, że ciemność jest wystarczającą ochroną i zabezpieczeniem przed odpowiedzialnością?

Tak czy inaczej muszę znaleźć moje miejsce, bo zaczną się kłopoty, o których nie chcę nawet myśleć. Moja determinacja w poszukiwaniu swojego miejsca wreszcie przynosi efekt. Widzę jaśniejszą plamę na siedzeniu przy oknie, które zaznacza lekka poświata księżyca.  To moje miejsce. Uspokojony i szczęśliwy siadam, potykając się o nogi śpiących współpasażerów. Głośny pomruk niezadowolonego misia nie pozwolił mi na wydobycie z siebie instynktownego w takich wypadkach  „przepraszam”. Nie ma sensu zimą budzić niedźwiedzia ze snu. Gra nie warta świeczki.  Już widzę jego zdziwioną twarz z zawieszonym w powietrzu pytaniem „ O co kurwa jemu się rozchodzi”

Usiadłem na wąskiej kanapie, opierając głowę o twardy jak los robotnika zagłówek. Jednak udało mi się na chwilę zasnąć i nawet nie pamiętam, w którym miejscu. Może przespałem kilka stacji? To dobrze, to bardzo dobrze. Ciekawe, że na własną prośbę lub własnego organizmu można wyłączyć się na jakiś czas  z obecności w życiu.

Ludzie pozostawiają problemy i troski, częściej zapewne radości i zapominają o wszystkim. Są bezbronni, spokojni, głusi i ślepi. Nie mają nad sobą żadnej kontroli niemal przez prawie jedną trzecia swojego życia. Jednych z nich nazywamy wielkimi ludźmi. Inni mają nieograniczona władzę i wielu się ich boi. Pozostałych nazywa się zwykłymi ludźmi. Bardzo często posługują się tym terminem politycy, mówiąc o swoich wyborcach. A skoro tak mówią, to oznacza, że oni sami są niezwykli. Mam z tym problem i znając trochę siebie, nie potrafię się zdefiniować.  Może kiedyś nadarzy się okazja i zapytam o to jakiegoś polityka. Oczywiście jestem przekonany, że zostanę publicznie wyśmiany lub w najlepszym razie zignorowany przez jego popleczników lub jego samego. Ale wracam do rzeczy, kiedy wszyscy śpią niczym się od siebie nie różnią. Jesteśmy bezimienni, biedni, zagubieni wśród fantazji niezależnego umysłu. To co by się stało, jakby jakiś tyran afrykański „demokratycznie” sprawujący urząd prezydenta obudził się w jakiejś chałupie pokrytej strzechą  palmową bez służby i ochrony? Uwierzyłby w rzeczywistość, która go zastała czy w sen, który mu się przytrafił, a może popadłby w obłęd? Żeby rozdzielić jawę od snu, ktoś musi bezustannie czuwać nad śpiącymi, żeby utwierdzać ich w przekonaniu względnej realności życia. Może sen i jednoczesne czuwanie są warunkiem zachowania życia na ziemi? Czy to przypadek, że ludzie na naszej planecie podzielili się po połowie, żeby jej strzec? Kiedy zmęczeni ludzie na jednej półkuli kładą się spać, przekazują wartę ludziom na drugiej półkuli i tak to wygląda od początku ludzkości. Może jest to warunek życia na ziemi? Co by się mogło stać, gdyby wszyscy ludzie naraz zasnęli i pozostawili świat na łasce losu? Może sen stałby się rzeczywistością, a rzeczywistość snem? A może... co się ze mną dzieje? Jakieś niedorzeczności i brednie rozpalają mi umysł. Szare komórki pracują intensywnie niezależnie od zadanego  im tematu. Nie odrzucają niczego. Ciekawe czy się równie efektywnie rozwijają przy podejmowaniu analizy teorii naukowych i analizy życia sąsiadów? Bo jak tak, to bez kompleksów dla intelektualistów i naukowców, powinni być plotkarze i obgadywacze. Może zatem się zdarzyć, że obciążenie umysłu ludzi ogólnie interesujących się życiem innych ludzi z jakiejś wioski, może być większe od wynalazcy jakiejś rzeczy, na której się tylko koncentruje. Przecież to brednie. Mimowolnie dziesiątki dziwnych myśli przechodzi mi przez głowę i nie mogę tego opanować, nawet na chwilę. Spróbuję się wyciszyć i pomyśleć o czymś wygaszającym umysł, o czymś normalnym. Może uda mi się na chwilę zasnąć, bo jak nie, będę wyczerpany i zły na siebie...

 

O autorze: Ukończył Wydział Humanistyczny w WSP w Bydgoszczy. Jest autorem dwóch tomów poezji: Wodospad Czasu (2008), Anioł Niedoskonały (2009), oraz tomiku dedykowanego najmłodszym odbiorcom: Podróż (2011). Pisze sztuki i wystawia z założoną przez siebie grupą teatralną "Masque", założyciel kabaretu "Sanatorium". Pedagog w Liceum Ogólnokształcącym im. Bartłomieja Nowodworskiego w Tucholi.