Rozjazdy- opowiadanie. Odcinek piąty - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Rozjazdy- opowiadanie. Odcinek piąty

Dzięki uprzejmości autora- Wojciecha Ziółkowskiego mamy dla Państwa interesujące opowiadanie. Dzisiaj zaprezentujemy kolejny, już piąty z kilkunastu odcinków.  Zapraszamy do lektury!

Rozjazdy- odcinek piąty

Ten stary niedźwiedź Rachuba, wydający we śnie pomruki zadowolenia, zaczął pracować od najmłodszych lat. Gęb do wyżywienia było dużo, a on był pierworodnym w rodzinie chłoporobotnika. Pamięta pragnienie najedzenie się do syta nie wątrobianki czy salcesonów ale tej drogiej lepszej gatunkowo „czerwonej” kiełbasy, która tylko od świętą i w niewielkich ilościach pojawiała się na ich stole. Już wtedy wiedział, że jak tylko będzie zarabiał, to na pewno nie poskąpi sobie dobrego jedzenia. Marzył z zadowoleniem o życiu z pełnym brzuchem dobrej wędliny.

Jak widać cel swój w tym zakresie  niewątpliwie   osiągnął. Będąc kawalerem,  prowadził wesołe życie.

Na wiejskich sobotnich zabawach czy festynach ludowych meldował się zawsze, zależnie od odległości, drogę  przebywał pieszo lub nowym rowerem, co wiązało się ze sporym ryzykiem jego utraty na rzecz złodziei. Celów  takich rozrywek jednoznacznie nie definiował, bo się nad tym nie zastanawiał. Wygib to wygib tak się wtedy mawiało. Jedzim na wygib do... i wszystko.  W skrócie polegało to  na zalaniu pały tanim winem („W”-  patykiem pisane) lub samogonem, pogadaniu z kumplami, zapoznaniu młódek  z innych wiosek i ewentualnych próbach  wyprowadzenia ich za świetlicę lub na tak zwany spacer. Oczywiście na każdej zabawie pomiędzy chłopakami dochodziło do wyjaśniania sobie jakiś wątpliwości natury etyczno

– moralnej za pomocą sztachet, ale to niezbędny element kolorytu potańcówek. Misiek  wagowo  słusznej budowy nie brał udziału w bijatykach, raczej wolał w obecności podekscytowanych dziewczyn, daleko od bitewnego  zgiełku komentować wyczyny głupków. Irytowała go sytuacja, kiedy po bijatyce dziewczyny, z którymi stał udawały się z pomocą, pocieszeniem lub uznaniem do pokiereszowanych i zakrwawionych głupków. Mało tego, tak się nimi zajmowały, że  im w krzakach dogadzały. Pogardzał takimi, co to dziewczyny nie uszanują. Najbardziej wkurwiali go muzykanty, co parę razy wychodzili w przerwach i za każdym razem z inną. Kiedyś myślał, żeby się nauczyć grać na akordeonie i poszedł w tym celu do starego ślepego muzykanta Kleibora. Ślepy muzykant kazał się przypatrywać, jak jemu palce chodzą po przyciskach i zagrał parę skocznych kawałków i kiedy uznał, że już dość, nakazał młodemu Rachubie dokładnie powtórzyć zagrane melodie. Rachuba oczywiście próbował, ale stary Kleibor nie zauważył w nim potencjału i po półgodzinnych rzępoleniach desperata ze skwaszoną miną powiedział – Jak na widzącego, nie widza u ciebie talentu, ale jak chcesz to przyńdż, kiedy ińdżi to zagrom ci co innego, to może badzie lepi – Koniec cytatu.  Oczywiście nasz bohater do tragicznej śmierci muzykanta, który spadł z drabiny w poszukiwaniu gołębich jaj, go nie odwiedził i jednoznacznie zaniechał kariery muzykanta. Zresztą ukuł sobie zgrabną teorię, że lepiej jak jemu grają niż on by miał dla innych grać.

Ależ  oczywiście niepowodzenie muzyczne nie było powodem do niepodejmowania prób zapraszania  na spacer.  Po ostrej polce, kiedy pot lał się strumieniami pod koszulą z non-iron, a dziewczyna parowała jak tygiel z kapustą - zapraszał. Co prawda nie zawsze chciały, czasem namawiały się z koleżankami i wychodziły we trzy. No i szedł kawałek, zastanawiając się o czym gadać z nieznajomymi. Wtedy one mówiły, że zimno albo co innego i że muszą wracać. I to wszystko. Zastanawiał się wtedy, czego mu brakuje, bo wszystko miał na miejscu. W końcu doszedł do wniosku, że tylko pieniędzy i to go uspakajało.  Gardził fircykami, co to w stoczniach i na wielkich budowach robili, a po wypłacie szastali stówami  i  odpalali dziewczynom papierosy dwudziestkami. On musiał skromną wypłatą dzielić  się z matką. Dola, jaką mu odpalała, wystarczała na papierosy i piwo po robocie, a na zabawy dostawał małe kieszonkowe, albo i nie, bo czasami miał swoje zarobione na lewo, chociaż majster młodych pilnował, żeby za dużo z roboty nie wynosili.

Już od szesnastego roku życia, dzień w dzień, niezależnie od pogody i pory roku przemierza kilkukilometrową trasę z domu na dworzec i z powrotem. Na początku na piechotę, potem rowerem, później „Komarem”, a od kilku lat jak pobudowali drogę, w jedną stronę jedzie starą Syrenką ze znajomymi a z powrotem autobusem. Nie widzi w tym nic dziwnego, przecież ze wsi nie dojeżdża sam. Nie, nigdy nie myślał o zmianie pracy. W pracy nic praktycznie się  nie zmieniło. Od pierwszego dnia , kiedy skierowali go do przyuczenia się na kowala, pracuje w kolejowej kuźni. Pamięta ten czas jakby to było wczoraj. Było to zaraz po wojnie, jak znalazł się w obskurnej, czarnej i gorącej od żarzących  się palenisk jamie. Wysoki wąsiasty, umorusany i w rozpiętej koszuli majster Borucki rzucił zimnym okiem na krępej  budowy chłopaka i rzekł: „Słuchaj chłopaku jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie – rozumisz” - Młody adept młota niczego nie zrozumiał, ale roztropnie potwierdził słowami – No chyba, że jo. Jego pozycja z biegiem lat, powoli, acz systematycznie rosła. Umierali starzy majstrowie, przychodzili nowi, a młodzi kowale coraz częściej z szacunkiem zaczęli zwracać się do niego przez „wy” i liczyć się z jego słowem. Nigdy nie został majstrem, bo nie miał czasu ani na kursy, ani na na zebrania, bo zawsze jechał szybko z roboty do pracy w swoim gospodarstwie. W osiemdziesiątym pierwszym, jacyś młodzi robotnicy zapisywali wszystkich do „Solidarności”  i jego też. W pociągu powrotnym zawsze czekało na niego wolne miejsce, chociaż byłoby chwilowo zajęte przez jakiegoś młodego, na widok starego kowala stawało się wolnym. I to całe jego zadowolenie na twarzy, wynika z osiągniętego wieku, szacunku i pewnych  umiejętności zawodowych nabytych przez dziesięciolecia. Czy Rachubie potrzebna do życia jest dzisiaj wolność słowa i w ogóle demokracja?  Czy on mógłby zrozumieć, czym jest wolność i godność człowieka? Jemu już to niepotrzebne, niech lepiej spokojnie śpi.

O autorze: Ukończył Wydział Humanistyczny w WSP w Bydgoszczy. Jest autorem dwóch tomów poezji: Wodospad Czasu (2008), Anioł Niedoskonały (2009), oraz tomiku dedykowanego najmłodszym odbiorcom: Podróż (2011). Pisze sztuki i wystawia z założoną przez siebie grupą teatralną "Masque", założyciel kabaretu "Sanatorium". Pedagog w Liceum Ogólnokształcącym im. Bartłomieja Nowodworskiego w Tucholi.