Rozjazdy- opowiadanie. Odcinek drugi - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Rozjazdy- opowiadanie. Odcinek drugi

Dzięki uprzejmości autora- Wojciecha Ziółkowskiego mamy dla Państwa interesujące opowiadanie. Dzisiaj zaprezentujemy kolejny, bo już drugi z kilkunastu odcinków.  Zapraszamy do lektury!

 

Rozjazdy- odcinek drugi

Za szybą ukazała się twarz zmęczonej kobiety z szopą potarganych tłustych włosów na głowie. Próbowała bezskutecznie zapanować nad nimi, gładząc je lewą ręką podczas operacji sprzedaży biletu, którą zakończył trzask nabicia daty metalowym urządzeniem na kartonowym szarym blankiecie. Szczęk zamykanego okienka,  szmer metalowych karniszy, po których z jękiem przedzierały się pordzewiałe kółeczka z żabkami trzymającymi w ostrych zębach ciężkie brudne zasłonki, wróciły ciszę w obskurnej poczekalni. Nie miałem zamiaru marznąć na dworze i usiadłem na skraju sfatygowanej ławki vis - a - vis kaflowego pieca. Po chwili zastanawiałem się, czy lepiej nie wyjść na peron. Męczył mnie sucho – kwaśny odór powietrza, którego starałem się nie wchłaniać zbyt łapczywie , aż w końcu wyszedłem na mróz. Zwarte masy ludzi zajęte rozmowami, paleniem papierosów i ryciem butami w zbitym śniegu, przenikał co chwila głośny śmiech. Podszedłem do krawędzi peronu i w oddali ujrzałem przez czerń zimowej nocy, przebijające się nieśmiało ogniki świateł nadjeżdżającego pociągu. Zaniepokoiłem się, że nowi pasażerowie ciągle dochodzą i dojeżdżają nie spiesząc się, jakby nie widzieli pociągu. Ktoś spokojnie prowadzi rower do magazynu dworcowego, ktoś inny zapala papierosa i grzebie w torbie.

Kiedy pociąg się zatrzymał, zrozumiałem, że czas dojeżdżających codziennie do pracy obliczony jest co do sekundy. „Piętrus” ciągniony przez parowóz oświetlony jest bardzo skąpo, ale z łatwością wchłonie w siebie tę szarą plamę żywej masy, wylanej na ośnieżonym peronie. Na chwilę przed  zatrzymaniem się pękatego węża widać podniecenie jego przynęty, jakby w obawie przed nieznanym. Za chwilę zacznie się nienachalny, ale zdecydowany atak na z góry upatrzone pozycje. Teraz to oni, właściwi pasażerowie stawiają warunki i tak jest od zawsze. Oni mają swoje wagony, przedziały i miejsca, to przecież dla nich się tutaj zatrzymuje . Siadają na te same miejsca co  dnia. Obok widzą te same twarze i gdy tylko pociąg ruszy, stają się spokojni. Ludzie w czarno- szarych kurtkach, którzy zajęli miejsca na wcześniejszych przystankach, śpią w najlepsze, czując, że do kresu podróży jeszcze daleko. Oni codziennie  kładą się spać i wstają, potem zasypiają na chwilę i pracują, a poza tym jadą wsłuchując się w stukot kół, które wprowadzają ich w atmosferę wagonowego przemijania. Peron, pociąg, wagon, przedział, miejsce i rytm nadający tempo ich życiu.

Wszedłem do ostatniego wagonu jako ostatni, żeby nie zakłócać porządku. Usadowiłem się na piętrze w wolnym boksie przy oknie. Pomimo siarczystego mrozu na zewnątrz, ostatni wagon był zaskakująco przyzwoicie ogrzany. Do tego ciemność  spowiła wszystkich swoim przytulnym płaszczem , stwarzając warunki do spokojnego snu. Zawiesiłem kurtkę i usiadłem pewnie na twardej jak życie kanapie. Po drugiej stronie wąskiego korytarza, zajęli przypisane sobie miejsca czterej mężczyźni w ciężkich kolejarskich płaszczach. Ściągnęli czapki z głów i odłożyli je na półce razem z firmowymi teczkami. Jeden z nich postanowił spać, nadrabiając  zaległości za krótkiej męczącej nocy, pozostali zaczęli rozmowę przyciszonymi głosami z szacunku dla potrzebującego snu. Pociąg szarpnął siermiężnymi wagonami i zaczął nabierać szybkości wciskając się gwałtownie do wnętrza zimowej nocy.                                      

Spojrzałem przez okno na oddalające się powolnie nieliczne światła mojego osiedla. Zapewne żony i matki codziennych podróżników, po odprawieniu ich do pracy kładą się do rytualnie przerwanego snu. Zaliczyły pierwszy punkt z obowiązkowego harmonogramu zwyczajnego nowego  dnia.  Ciekawe o czym interesującym ci kolejarze rozmawiają w środku nocy? Może o kobietach, interesach, polityce?  Słyszałem tylko szum i stukot żelaznych kół, które pożerały nowe odcinki torów.  Półprzymkniętymi oczyma obserwowałem małe ogniki tlących się papierosów. Wagon przeznaczony był dla niepalących, na co wskazywały znaki przekreślonych rysunków papierosów na szybach i brak popielniczek. Ale jakie taki zakaz może mieć znaczenie, kiedy nie ma innych pasażerów i nałogowi oddają się  kolejarze. To oni póki co są właścicielami kolei i tworzą prawo, które dotyczy tylko innych pasażerów. Brak popielniczek nie stanowi problemu, bo petowaniu służy doskonale sfatygowana podłoga. To dla nich jutro po pracy, kiedy zasiądą w drogę powrotną do domów, pociąg będzie w miarę wysprzątany. Przecież nie chodzi o to żeby do czysta i żeby był pachnący, bo i po co. Takie pociągi mają ich dowieść do roboty na czas i to jest najważniejsze, zresztą wszyscy o tym wiedzą. Siedzę niespokojnie przy oknie w kierunku jazdy pociągu, wypatrując usilnie czegoś za oknem. Choćby jakiegoś cienia czy drzewa. Nic nie widać, mam przed oczyma przepastną czerń. Zamykam i otwieram co chwila oczy nie poddając się snowi. Przez  chwilę mam wrażenie, że utraciłem wzrok. To głupie. Lepiej pomyślę o czymś przyjemnym, to może zasnę. Albo lepiej nie myśleć o niczym, tak najszybciej podobno można zasnąć. Kiedyś mówił mi o tym sposobie nauczyciel gry na akordeonie, który cierpiał w młodym wieku na bezsenność.  Ale jak to zrobić, żeby nie myśleć? Co chwilę  o tym myślę, żeby nie myśleć i nie daje mi to spokoju. Nie, na pewno to nie jest racjonalny sposób, wcześniej rozboli mnie głowa do niemyślenia o zaprzestaniu myślenia o niczym. Lepiej wsłucham się w stukot kół, szum przemarzniętych szyn, świst wiatru przedzierającego się przez nieszczelne okno i klekotu niedomkniętych drzwi na korytarzu. To nie wymaga specjalnego wysiłku. Muszę tylko słuchać wszystkich dźwięków naraz, które tworzą monotonny szum  i nie wychwytywać ich z osobna, nie zastanawiać się, nie dzielić, nie doszukiwać się żadnych podobieństw do innych, bo wpędzę się w ślepą uliczkę analiz i wartościowania. Pisk klocków hamulcowych wżerających się zawzięcie w stalowe koła informował pasażerów o zbliżającej się stacji. Za szybą majaczył słabo oświetlony budynek zagubiony w środku zimowego lasu. Ze zmiętą żółtą chorągiewką w garści stał zmęczony człowiek z postrzępioną  brodą i w czapce kolejarskiej na czubku rozwichrzonej wiatrem i brakiem grzebienia czupryny. Czy to cywil czy kolejarz, a może nocny kochanek dyżurnej pomyślałem. Na pewno nie, on tu zarabia na chleb, wysiadując noce na czuwaniu, żeby tylko nie przeoczyć żadnego przejeżdżającego torem pociągu. To właśnie on jest dzisiaj współodpowiedzialny za między innymi moje życie i zdrowie. Na pewno zdaje sobie z tego sprawę. Dlaczego mam wątpliwości? Czy kompletny wyprasowany mundur i chorągiewka, zadbana broda i włosy, może odrobina uśmiechu i pewności siebie w środku nocy coś by zmieniły? Pewnie wtedy też bym się zdziwił. Jestem przekonany, że on wie, co robi, bo jakżeby inaczej?                                  

Przecież większość z podróżnych za niespełna trzy godziny przywdzieje swoje robocze uniformy. Murarze opaćkane wapnem, cementem, przyschniętą zaprawą i sztywne od resztek betonu kombinezony. Ślusarze i mechanicy wyszmelcowane od smarów, olejów, różnorakich płynów, śmierdzące z daleka flanelowe koszule.  To taki nasz socjalistyczny wzór człowieka pracy. Z daleka widać ludzi czynu, którzy mieszkając w miejscu pracy, jadą uwaleni przez miasta i wsie do wiadomo jakiej roboty. Co ludzie by sobie pomyśleli, widząc na przykład w fabryce czy na budowie robotników w czystych firmowych kombinezonach? Pewnie, że to jacyś bumelanci, co roboty się nie tykają.   Nie zwróciłem uwagi, czy jakiś pasażer wyłonił się z cienia dworcowej latarni i wszedł do pociągu. Panowie kolejarze skończyli palenie papierosów. Zawiesina gęstego dymu rozpełzła się po wagonie, zderzając się z innymi dryfującymi falami wydalanych ze sfatygowanych płuc wyziewów taniego tytoniu. Duszący gaz wciskał się we wszystkie zakamarki i szczeliny. Wpychał się brutalnie w moje usta i nos, przedostając się nieuchronnie do płuc. Ciche pokasływanie z mojej strony jako rekcja obronna organizmu, wywołało pewien dyskomfort na twarzach niektórych współpasażerów.  Może jestem przewrażliwiony, ale byłem przygotowany na uwagę typu „Jak coś nie pasuje, to niech jeździ samochodem”....

 

O autorze: Ukończył Wydział Humanistyczny w WSP w Bydgoszczy. Jest autorem dwóch tomów poezji: Wodospad Czasu (2008), Anioł Niedoskonały (2009), oraz tomiku dedykowanego najmłodszym odbiorcom: Podróż (2011). Pisze sztuki i wystawia z założoną przez siebie grupą teatralną "Masque", założyciel kabaretu "Sanatorium". Pedagog w Liceum Ogólnokształcącym im. Bartłomieja Nowodworskiego w Tucholi.