Rozjazdy- opowiadanie. Odcinek pierwszy - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Rozjazdy- opowiadanie. Odcinek pierwszy

Dzięki uprzejmości autora- Wojciecha Ziółkowskiego mamy dla Państwa interesujące opowiadanie. Dzisiaj zaprezentujemy pierwszy z kilkunastu odcinków.  Zapraszamy do lektury!

 

Rozjazdy. Odcinek 1

Środek nocy, mroźny zimowy styczeń. Jest końcówka lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku, godzina trzecia trzydzieści i... dzwonek budzika rozwala spokojny sen. To już? Zadaję sobie głupie pytanie, jakbym nie wiedział, że muszę zaraz wstać.

Teraz trzeba się podnieść. To znaczy przedtem podjąć konkretna decyzję - już! Dźwigam się z ciężką głową i idę instynktownie w stronę łazienki. Leniwie wykonuję rutynowe czynności i spoglądam kątem oka przez małe okno na osiedle domków jednorodzinnych przytulone uroczo grubą warstwą białego puchu. Spod spokojnej kołderki przebijają się źrenice pomarańczowego światła. To czas końca odpoczynku dla robotników dojeżdżających pierwszym pociągiem do pracy w mieście. Jeżdżą tak codziennie, od ukończenia szkoły z przerwą na wojsko do zasłużonej emerytury. Na początku, jako uczniowie, potem poważni kawalerowie, następnie przechodzą do kasty żonatych, a na koniec do starych fachowców, czyli pełen szacunek. Nie czas na refleksję, muszę się pospieszyć, za kilkanaście minut odjeżdża pociąg. Wypijam tylko herbatę, jakoś nie mogę zdecydować się na zjedzenie kawałka chleba z metką. I nie jestem pewien, czy pociąg odjeżdża za pięć, czy pięć po czwartej. Ubieram się ciepło i wychodzę. Pierwsze uderzenie twardego mrozu zatyka mi oddech. Czuję, jak zamarza mi w nozdrzach wilgotne powietrze. Zima jak za dawnych lat – pomyślałem. Idę na skróty, zmrożony śnieg skrzypi pod podeszwami, wydając za każdym razem bolesne stęknięcia. Im bliżej dworca, tym więcej wyłania się pojedynczych ludzkich cieni. Maszerują, rozpraszając nocną ciszę z opuszczonymi głowami, niosą teczki przepasane paskami z zapakowanym przez matki lub żony prowiantem i termosem gorącej herbaty - ten zestaw musi im wystarczyć do obiadu. Obiad zjedzą wieczorem w domu. Na odśnieżonym peronie nie widać wielu osób. Ci, co już są, to dojeżdżający na pociąg ludzie z innych miejscowości po kilka lub kilkanaście kilometrów rowerem. Przemykają po cichu, bez świateł, tak jakby nie chcieli naruszyć spokoju zimowej nocy.

Przechodzę przez tory i staję na peronie. Przede mną potężna sylwetka mężczyzny ćmi papierosa. Poznaję w nim mojego sąsiada. Na osiedlu mieszkam od niedawna i nie wiedziałem, że on jest jednym z tych ludzi, co swój wolny czas spędzają w podróży.

 - Dzień dobry – spróbowałem nawiązać kontakt, sam nie wiedząc, po co o tej porze drażnić spokój człowieka zatopionego w swoich cichych myślach.

- Co?

- Dzień dobry! – Powtórzyłem pewniejszym głosem i rzeczywiście poczułem się niezręcznie – przepraszam, chciałem się tylko zapytać, o której odchodzi pociąg. Za pięć, czy pięć po czwartej?

–  Pięć po. Ja też tu stoję kupę czasu przed czasem jak młokos. Moja kobieta nie nakręciła budzika i stanął i kiedy żem się obudził, to w portki i stoję tu, cholera, nie wiem, jak długo. O, dopiero się schodzą te, co zawsze są pierwsze.

 

– Wylał z siebie nadmiar goryczy i z lekką pogardą spoglądał na jego zdaniem nazbyt gorliwych dojeżdżających. On zapewne czuje się zażenowany faktem, że jest już na dworcu tyle czasu przed odjazdem. W pewnym sensie współczuję mu, że jego żona wystawiła go na taką niedogodność i jakby na to nie spojrzeć - poniżenie, nie dopełniając swojego obowiązku podkręcenia budzika na trzecią trzydzieści. Oczywiście zawiniła wobec męża i nic jej nie usprawiedliwia i ona zapewne o tym wie. Chciałem powiedzieć jemu coś miłego to znaczy, zaproponować mu przejście do poczekalni, żeby się ogrzać. Jednak w porę się wycofałem. Przecież nie mógł się zdemaskować przed w jego mniemaniu gorliwcami grupującymi się jak ćmy w świetle stacyjnej lampy przy wejściu do poczekalni.

- To ja pójdę kupić bilet.

- Oni tam jeszcze śpią. Niech porządnie walnie w szybę, to się może ruszą. O tej godzinie zimą nikt nie kupuje biletów. Wszyscy są miesięczni.

 Po wysłuchaniu dobrej rady cieszącego się w duchu sąsiada  (zapewne z powodu zakłócenia spokoju służbie kolejowej) udałem się do baraku pamiętającego czasy pierwszej kolei żelaznej w tych stronach. Kiedy otworzyłem duże ciężkie drzwi małej poczekalni, poczułem żar gęstego kwaśnego powietrza. W półmroku przy piecu z opuszczoną głowa drzemała jakaś postać. Podszedłem do okienka kasy biletowej, przesłoniętego brudnymi zasłonkami z napisami firmowymi PKP. To chyba normalne, że wokół było czuć lepki, przyjazny brud, który klei się do pasażerów i przy odrobinie szczęścia wyrywa się w szeroki świat, oczywiście zachowując stosowny umiar.

Na wytartej podłodze z desek przesmarowaną jakąś cuchnąca cieczą, leżą papiery i niedopałki papierosów podróżnych, którzy być może nie dojechali jeszcze na miejsce lub śpią od dawna w łóżkach. Ściany w nieokreślonym kolorze, okraszone gęsto plamami po różnych cieczach oraz nieodłączne napisy ile to Zenkowi, Jachowi czy Cześkowi zostało dni do cywila, dopełniają swoistą kompozycję. Brud przysypia na ławkach, które tyle razy zmieniały swoją barwę, że najstarsi dojeżdżający nie pamiętają ich pierwotnego koloru. Grube warstwy nakładanej na siebie farby są dla nie tylko PKP, ucieczką od rzeczywistości. Przerdzewiałe konstrukcje, zniszczone tynki czy szczeble ławek pokrywa się grubą warstwą farby w kolorze, który akurat jest  na stanie magazynie , niezależnie od potrzeb, gustów czy jakiś innych fanaberii. Proces ten powtarza się co kilka lat, nazywając te czynności remontem, renowacją, odnowieniem, a w rzeczywistości to tylko mistyfikacja. Po kilku miesiącach farba zaczyna pękać, tworząc bruzdy, następnie łuszczy się całymi płatami, spod których ukazują się pokłady starych kolorów, które też były kiedyś pierwszymi. Po wielu latach bruzdy stają się coraz głębsze, w niektórych miejscach widoczne są fragmenty zbutwiałego drewna walczącego latami o dostęp do świeżego powietrza, przebijając się przez powłoki ciemności i duchoty oleistych farb.

Zapukałem w okienko dwa razy, mącąc spokój sennej poczekalni. Po chwili biała kobieca dłoń rozsunęła na kilkanaście centymetrów zmiętą zasłonkę inkrustowaną napisami PKP...

 

 

 

O autorze: Ukończył Wydział Humanistyczny w WSP w Bydgoszczy. Jest autorem dwóch tomów poezji: Wodospad Czasu (2008), Anioł Niedoskonały (2009), oraz tomiku dedykowanego najmłodszym odbiorcom: Podróż (2011). Pisze sztuki i wystawia z założoną przez siebie grupą teatralną "Masque", założyciel kabaretu "Sanatorium". Pedagog w Liceum Ogólnokształcącym im. Bartłomieja Nowodworskiego w Tucholi.