Wiadomości
wszystkieAla Cieślewicz o OSCARACH 2019
Oscary 2019
Trudno coś napisać o tegorocznej gali oscarowej, bo trudno przypomnieć sobie jakiś jaśniejszy moment tego wieczoru, który wyłamałby się z rutyny. Oglądam Oscary już z ćwierć wieku, więc doskonale pamiętam, kiedy prowadzili je Billy Crystal lub Steve Martin, którzy jednym pomysłowym żartem potrafili rozładować napuszoną atmosferę. W tym roku nie było jednego prowadzącego i dało się to dobitnie odczuć. Brakowało luzu i spontaniczności. Każdy z przedstawiających tak kurczowo trzymał się tekstu z promptera, jakby od tego zależało jego życie. Poza tym ograniczono się jedynie do rozdania nagród, zabrakło „smaczków”, pomysłowych montażówek i odniesień do historii kina. Ja rozumiem, że to w przeszłości powodowało, że te gale były rozdęte i napuszone, nie można im jednak było odmówić charakteru. Tegoroczna uroczystość przypominała natomiast taśmowe wydawanie posiłków w garkuchni. Kto ograniczył się do sprawdzania wyników w Internecie, niewiele stracił.
Jeżeli chodzi o samych laureatów, zaskoczeń raczej nie było, chociaż parę by się znalazło, jak choćby w najważniejszej kategorii: Najlepszy Film. Wygrał „Green Book”, obraz nieskomplikowany i przyjemny, który świetnie się ogląda, (więcej na ten temat w najbliższej recenzji). Przez chwilę miało się wrażenie, że tę najważniejszą statuetkę zabiorą do domu twórcy „Bohemian Rhapsody”, filmu solidnego, ale raczej pozbawionego polotu. Skończyło się jednak na paru Oscarach technicznych i dla Ramiego Maleka za kreację Freddiego Mercury. To obok muzyki Queen bezsprzecznie najlepszy element tego filmu. Po raz siódmy smakiem obeszła się Glenn Close. Musiała uznać wyższość Olivii Colman i jej fantastycznej kreacji w „Faworycie”. Sama „Faworyta” też musiała zadowolić się tą jedną statuetką i oddać osiem pozostałych. Nie było w tym roku filmu w stylu „Titanica”, który zebrałby worek Oscarów. Spike Lee, po latach połajanek kierowanych w stronę Amerykańskiej Akademii Filmowej, wreszcie dostał nagrodę za scenariusz do „Czarnego Bractwa. BlacKkKlansman” i wygarnął przy okazji Donaldowi Trumpowi. Lady Gaga pięknie zaśpiewała w duecie z Bradleyem Cooperem, a potem uroniła parę łez odbierając Oscara za najlepszą piosenkę „Shallow” z „Narodzin gwiazdy”, natomiast nasza „Zimna Wojna” w każdej ze swoich kategorii musiała ustąpić pola „Romie”.
Więcej zapadających w pamięć momentów naprawdę zabrakło. To nadal najważniejsza nagroda filmowa, jednak z roku na rok coraz bardziej zachowawcza i przewidywalna.
(Ala Cieślewicz)