Power Of The Horns - Alaman - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Power Of The Horns - Alaman

Zwykłe opakowanie płyty – 14 na 12 centymetrów, na okładce chłopiec zaciskający pięści, nad nim nazwa formacji – Power Of The Horns oraz tytuł albumu – Alaman. Na pierwszy rzut oka nic nadzwyczajnego. Gdyby tak jednak było, to nie zajmowałbym się w tej chwili pisaniem o zawartości tego małego przedmiotu. Mogę się mylić, choć wolałbym mieć rację, mam jednak nieodparte wrażenie, że patrzę właśnie na jeden z najciekawszych krążków, jakie powstały w całej polskiej muzyce improwizowanej. Piszę, że mogę się mylić, bo jest to stwierdzenie mocne i subiektywne – jak każda recenzja muzyczna. Zapisałem je jednak z pełnym przekonaniem.

Power Of The Horns nie jest już grupą anonimową, o formacji jest głośno od dłuższego czasu, co niestety nie przekłada się na ilość koncertów, a więc także liczbę osób, które znają ich twórczość. Stąd wśród wielu wzbudzona ciekawość oraz wysokie oczekiwania wobec debiutu fonograficznego i zarazem numeru katalogowego 0001 Domu Wydawniczego For Tune. Album jest rejestracją koncertu, jaki odbył się w katowickim klubie Gugalander 30 kwietnia 2012 r. Pamiętam jak po powrocie do Warszawy napisałem o nim tekst (Nadzieja polskiego jazzu potrafi latać – JazzPRESS maj 2012 r.), a dzisiaj go przejrzałem, żeby się zwyczajnie nie powtarzać i znalazłem w nim m.in. takie zdanie: „Nie ma wątpliwości, że muzycy dostali skrzydeł i to z premedytacją – na oczach wypełnionego publiką katowickiego klubu” – teraz cieszę się że ta publika może się poszerzyć i to znacznie! Album jest wydawnictwem dwupłytowym – w pudełku czeka Was niespodzianka w postaci płyty DVD z rejestracją tego wydarzenia, a więc Power Of The Horns i na Waszych oczach może z premedytacją odlecieć... Oczywiście doświadczenie koncertowe ciężko porównać z wysłuchaniem tego samego materiału z nośnika CD, czy nawet DVD. O ile sytuacja „live” uderza nas bezpośrednio, to rejestracja trafia nas rykoszetem – co nie zmienia faktu, że cios jest niezwykle mocny!
Zamykamy jednak oczy i szeroko otwieramy uszy. Co dociera do nas kiedy wkładamy krążek do odtwarzacza? Duża porcja dźwięków, zagranych przez duży i silny skład pod wodzą Piotra Damasiewicza – duża sprawa. Siłą tej formacji jest zarówno dobór wyrazistych osobowości muzycznych jak i dobrze pracująca złożona maszyna – jednym słowem – całość. Muzycznie znajdziecie tu i groove z tematami melodyjnymi, wręcz wpadającymi w ucho, a także miejsce na zbiorowe improwizacje czy bardzo otwarte granie – tego rzecz jasna jest więcej.

Pierwsza z trzech kompozycji, a zarazem ta tytułowa, zmiata wszystko z powierzchni ziemi. Tak jest, zmiata jednym nieco ponad 27-minutowym podmuchem, ale po kolei. Od początku całość miarowo i niespiesznie spiętrza się, nawarstwia wedle sobie znanych zależności, z uporem budując napięcie i w odpowiednich momentach je upuszczając, czasem sunąc z coraz większą prędkością, momentami nagle, jakby przebijając balon, pełen intensywnych emocji i potężnej ekspresji potrzebnej do ich wyrażenia. Brzmienie tej jedenastoosobowej formacji budzi respekt. Przychodzi czas, by pojawiła się stała motoryka, groove, który dzięki wielkiej sekcji rytmicznej (fortepian, instrumenty perkusyjne, 2 x kontrabas i 2 x perkusja) bez pytania wkrada nam się do uszu, by jeszcze długo po wyłączeniu krążka pozostać w pamięci, do tego stopnia, że jesteśmy bliscy zjawiska, jakie Oliver Sacks opisywał w „Muzykofilii” określeniem earworm! Brzmi doskonały temat zapisany przez lidera. Są też świetne partie improwizacji poszczególnych członków zespołu, nie ma tu przecież słabych zawodników. Jednak to co dzieje się w czasie improwizacji Adama Pindura, do którego w pewnym momencie dołącza Damasiewicz, jest tak energetyczne i tak skończone, iż rodzi podejrzenia czy do tej improwizacji nie dopisano całej reszty utworu, a przynajmniej czy Alaman nie powstał właśnie po to, by Pindur tę improwizację zagrał na katowickim koncercie przeszło roku temu? Alaman właśnie wybrzmiał, a ja wiem, że nie ma większego sensu opisywać kolejnych dwóch kompozycji. Wierzę, że sprawdzicie to sami. Przecież nie jestem tu po to, by streszczać przebieg albumu. Dlatego na dziś starczy pisania o muzyce.

Zastanawiam się jednak, skąd ta wielka siła na naszym ryneczku muzyki improwizowanej? Przecież utrzymać tak duży skład świetnych muzyków, nagrać album i raz na jakiś czas grać koncerty, to rzecz niemal niewykonalna w kategorii muzyki improwizowanej. Mimo niespecjalnie sprzyjających warunków te rejony polskiej muzyki kwitną! Alaman grupy Power Of The Horns to nie jedyny na to dowód, ale na pewno jest przykładem bardzo transparentnym. Czyli jednak można. Sam już nie wiem czyja to zasługa, ale odpowiedzialnemu za całą tę ekipę – Piotrowi Damasiewiczowi – należy się wielkie dzięki za to nagranie!

PS.
Janusz Głowacki opisywał w jednej ze swoich książek sytuację, kiedy wybrał się na premierę pewnego filmu w Stanach Zjednoczonych. Kierując się do wejścia, słyszał mężczyznę stojącego na początku czerwonego dywanu, który krzyczał do kamerzystów „nobody, nobody!”. Informował żeby nie tracili taśmy na „nieistotne”, w rozumieniu „nieznane”, osoby... W takim razie na koniec podaję pełny skład Power Of The Horns, jaki wziął udział w nagraniu tego materiału, bo może wszystkich nie znacie, a mam świadomość, że nie ma tu żadnego „nobody”:

Piotr Damasiewicz – dyrygent, trąbka, głosy
Adam Pindur – saksofon sopranowy
Maciej Obara – saksofon altowy
Marek Pospieszalski – saksofon tenorowy, klarnet basowy, flet, growl
Paweł Niewiadomski – puzon
Jakub Mielcarek – kontrabas
Max Mucha – kontrabas
Gabriel Ferrandini – perkusja
Wojciech Romanowski – perkusja
Tomas Sanchez – instrumenty perkusyjne
Dominik Wania – fortepian

Materiał pochodzi z wrześniowego numeru miesięcznika JazzPRESS. Aby pobrać magazyn za darmo kliknij - http://www.radiojazz.fm/jazzpress/jazzpress0913

(Roch Siciński)