Recenzja filmowa: Ant-Man i Osa: Kwantomania (PLAKAT) - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa: Ant-Man i Osa: Kwantomania (PLAKAT)

Recenzja również na: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

Plakat i informacje o filmie

 

Ojej, co tu się porobiło. Wychodzi na to, że pochłaniająca każdy kolejny marvelowski twór gigantomania, która charakteryzuje się bałaganem narracyjnym, zanikiem kreatywności i CGI-ową papką, nie oszczędziła także Ant-Mana. Scott Lang jak dotąd idealnie sprawdzał się w kameralnyc  potyczkach i jedynie asystował przy ratowaniu świata. Tym razem, z jakichś sobie tylko znanych powodów, twórcy zdecydowali, że sam stanie w obronie naszego uniwersum i kilku innych. Efekt z pewnością nie jest satysfakcjonujący.

Mam wiele problemów z tym filmem, chociaż z pewnością nie tyle, co zagorzali fani marvelowskich super bohaterów, uczuleni na każdą nieścisłość. Jeżeli film oferuje fajną rozrywkę, to na te dwie godziny jestem w stanie przymknąć oko na logikę i tym podobne. W tym filmie jednak tak ostentacyjnie nic nie trzyma się kupy, że jestem zszokowana, że ktoś dał temu pseudo scenariuszowi zielone światło. Motywacje i relacje bohaterów leżą i kwiczą, a niektóre z podejmowanych przez nich decyzji są tak idiotyczne, że nic tylko złapać się za głowę. Film nie ma ani własnego stylu, ani tonu. Niektóre żarty są wprawdzie śmieszne, ale rozmieszczone w tak niefortunnych momentach, jakby twórcy tylko odhaczali kolejne punkty na liście, nie bacząc na spójność. Ot kolejny masowy produkt.

Niekonsekwencja sięgnęła zenitu w przypadku szwarccharakteru Kanga. Z jednej strony niczym Darth Vader potrafi on dusić ludzi na odległość, z drugiej strony dostaje zwyczajnie po pysku i ledwo się broni. W zależności jaki scenarzysta miał dzień, to raz Kang jest wszystkowiedzący, innym razem nie zauważa, jak pod jego nosem powstaje armia potencjalnych wrogów. Ilość zawartych w tym filmie rozwiązań typu deus ex machina przekracza wszelkie granice. Wszystko się może zdarzyć bez ograniczeń, więc brak napięcia i konkretnej stawki.

Machnęłabym na to ręką, gdyby przy wszystkich swoich mankamentach film dostarczał frajdę z oglądania. Ale nic z tego. Tytułowa Kwantomania jest przeważnie ciemna, by zamaskować niedopracowane efekty specjalne, z których ostatnio Marvel słynie. Nikt też nie zatroszczył się o ciekawą choreografię walk, dla których kiedyś wielokrotnie wracałam do poprzednich filmów. Oglądałam to wczoraj, a nie jestem w stanie przypomnieć sobie jednego momentu, który wbiłby mi się w pamięć. Nijakość i przeciętność grają tu pierwsze skrzypce.

Tęsknię za czasami, gdy te filmy nie były jeszcze wyrobem taśmowym. Historie w nich opowiadane były być może proste i naiwne, ale za to czuło się zagrożenie i więź z bohaterami, których nie przysłaniały efekty komputerowe. Nie podoba mi się dokąd zmierzają te nowe, udziwnione produkcje. Pozostaje mieć nadzieję, że nie jestem jedyna i że twórcy w którymś momencie przemyślą swoją koncepcję.

(Ala Cieślewicz)

Reż: Peyton Reed

Ocena: 5/10