Recenzja filmowa: Boska Florence - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa: Boska Florence

Film miał swoją premierę 23 kwietnia 2016 roku. W kinach polskich pojawił się 19 sierpnia 2016 roku.

Poprzednie recenzje alfabetycznie

Zobacz też: mediakrytyk.pl

Florence Foster Jenkins naprawdę była najgorszą śpiewaczką świata. Co wrażliwsi widzowie powinni najpierw posłuchać na Youtube oryginalnych nagrań, żeby nie doznać urazu na sali kinowej. Ale gdy minie pierwszy szok, można już wciągnąć się w historię, która wyjaśnia, jaka interesujaca osoba kryła się za tym niewydarzonym głosem.
 
Choć niewątpliwy brak talentu Boskiej Florence nie podlega dyskusji i jest gotowym materiałem komediowym, film o niej to raczej nie komedia. Przeważają bowiem momenty liryczne, a nawet smutne. Florence przedstawiona została już u schyłku życia jako majętna, zmagająca się z wyniszczającą chorobą kobieta, którą otaczał wianuszek sowicie opłacanych pochlebców. Jej młodszy mąż, utrzymanek i niespełniony aktor, dbał o to, by na jej koncertach pojawiała się starannie wyselekcjonowana publiczność, a w zaprzyjaźnionych gazetach pojawiały się tylko entuzjastyczne recenzje. Więc, choć wydaje się to nieprawdopodobne, śpiewaczką przez większość życia była kompletnie nieświadoma swoich "niedociągnięć".
 
Jej karykaturalne pląsy na scenie podpadałyby pod slapstick, ale trafiło na zbyt dobrego reżysera i obsadę, żeby pójść na łatwiznę. Zdecydowanie bardziej podkreśla się entuzjazm i miłość pani Foster Jenkins do muzyki, które były zaraźliwe. Meryl Streep jak zawsze czaruje i do tego starannie fałszuje. Jakiekolwiek komplementy pod adresem tej aktorki brzmią jak wiązanka truizmów, dlatego skupię się na Hugh Grancie, który często wysuwa się na pierwszy plan i chyba zagrał najlepszą rolę w karierze. Od kiedy przeniósł środek ciężkości ze swojego chłopięcego uroku, (który pomimo zaawansowanej siwizny wciąż się tli), na umiejętności aktorskie, nabrał wiatru w żagle. Jako troskliwy, choć wiarołomny mąż, stopniowo zdobywa naszą sympatię, chociaż jego postać do końca pozostaje niejednoznaczna. 
 
Żadne to arcydzieło, ale za to ciepły i nostalgiczny film o nietuzinkowej kobiecie. 
 
(Ala Cieślewicz)