Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: Grinch: świąt nie będzie (PLAKAT)
Recenzja również na: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Filmów świątecznych jest na pęczki. Zwłaszcza od czasu powstania platform streamingowych można w nich przebierać jak w ulęgałkach. Nie sposób przy tym nie zauważyć, że ilość nie idzie w parze z jakością i mało który z tych filmów przetrwał próbę czasu. Dziś więc skupię się na produkcji z 2000 roku, która nie została pomyślana jako jednorazówka.
Tytułowy Grinch to postać stworzona przez Dr Seussa, słynnego autora książek dla dzieci i rysownika komiksów. Ten złośliwy, pokryty zielonym futrem antybohater mieszka w jaskini w górach nad Ktosiowem, z dala od ludzi, których starannie unika. Jako że Grinch nienawidzi świąt, postanawia je zepsuć mieszkańcom Ktosiowa, kradnąc wszystkie prezenty.
To, czy ten film spodoba się widzom, w dużej mierze zależy od tego, czy lubi się odtwórcę głównej roli czyli Jima Carreya. Aktor już bardzo rzadko gości na ekranie, ale kto jest w zbliżonym wieku do mojego, doskonale kojarzy jego bardzo charakterystyczny, mocno ekspresyjny sposób grania. Przez to cały film wydaje się przerysowany i głośny, co dla widzów szukających w świątecznej produkcji wyciszenia i melancholii, może okazać się problematyczne. Wiele jest tu także scen, które mało co wnoszą do fabuły, a powstały tylko po to, by Jim Carrey mógł improwizować i błyszczeć.
Mnie film się podobał, w dużej mierze dlatego, że się nie zestarzał. Przede wszystkim wygląda bardzo dobrze. Największe gratulacje należą się oczywiście specom od charakteryzacji. Kostium i makijaż Carreya wyglądają jak druga skóra i w żaden sposób nie ograniczają bogatej mimiki aktora. To zdumiewające, że charakteryzacja sprzed prawie ćwierć wieku wygląda naturalniej niż wszelkie techniczne nowinki fundowane nam współcześnie. Samo Ktosiowo też wygląda ciekawie, odpowiednio bajkowo i kolorowo. Trochę tylko szkoda, że mieszkańcy zostali relegowani do poziomu statystów. Ja rozumiem, że to film jednej gwiazdy. Fajnie by jednak było dać Jimowi Carreyowi trochę więcej ciekawych interakcji.
Mimo wszystkich nagromadzonych slapstikowych gagów i niewybrednych żartów, film ma chwile wyciszenia i przesłanie, które nie tylko nie straciło na aktualności, ale nawet mocniej wybrzmiewa dziś niż wtedy. A przy tym zachowuje ten nieco staroświecki klimat filmów familijnych, których jest coraz mniej, bo twórcy celują raczej w świąteczne komedie romantyczne. Film ma swoje problemy, nie zawsze wie kiedy wyhamować i czasami trafia w nieczystą nutę, ale przy całej swojej bezpretensjonalności na pewno nie wyląduje na wysypisku zapomnianych świątecznych produkcji.
(Ala Cieślewicz)
Reż. Ron Howard
Ocena: 6/10