Recenzja filmowa: Judy - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa: Judy

Film miał swoją światową premierę  30 sierpnia 2019 roku, w polskich kinach pojawił się 3 stycznia 2020 roku

Zobacz też: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

Judy Garland była jedną z największych gwiazd Hollywood w czasach, kiedy jeszcze nie szafowano tym określeniem na prawo i lewo. Występowała na scenie od drugiego roku życia, będąc pod całkowitą kontrolą studia filmowego. Jej praca na planach filmowych przypominała tresurę, na domiar złego wspomaganą przez farmakologię. Nic więc dziwnego, że w wieku czterdziestu kilku lat przypominała już wrak człowieka.

I właśnie taką Judy Garland oglądamy w tym filmie. Dla wielbicieli jej legendy, może to być odrobinę rozczarowujące. Kto chciałby się dowiedzieć, jak kręcono „Czarnoksiężnika z Oz”, czy „Spotkajmy się w St. Louis”, albo poznać jakieś ciekawostki ze złotej ery Hollywood, obejdzie się smakiem. Akcja filmu, poza krótkimi retrospekcjami, toczy się w 1968 roku w Londynie, gdzie bliska bankructwa Judy, pomimo złej kondycji fizycznej i psychicznej, musi dać serię koncertów. Nie jest więc to biografia, ale zaledwie wycinek. Oczywiście można i tak, z tym że zapewne nie tylko ja czułam po seansie spory niedosyt.

Skoro tak, to można by potraktować ten film jako uniwersalną opowieść o zmierzchu kariery uwielbianej niegdyś gwiazdy. Dla takiego podejścia zabrakło jednak odpowiedniego kontekstu. Niby wspomina się tu mimochodem, że teraz publiczność woli słuchać Beatlesów i Rolling Stonesów, ale to wszystko. Twórców nie interesuje za bardzo tło i realia historyczne oraz nowe reguły show biznesu. Wolą nas widzów zamknąć razem z Judy Garland i jej używkami w pokoju hotelowym. Perspektywa jest więc mocno zawężona.

W takim razie pozostaje jeszcze jedna opcja; potraktować ten film po prostu jak kino rozrywkowe, w końcu numerów wokalnych w nim nie brakuje. Niestety tutaj też muszę dodać łyżkę dziegciu. Film jest bardzo smutny, wręcz przygnębiający. To nie jedna z tych historii, gdzie bohater po wielu perturbacjach wychodzi na prostą.

A mimo wszystko warto obejrzeć ten mocno niedoskonały film. A to dzięki Renee Zellweger w roli tytułowej. Aktorka nie tylko bezbłędnie podłapała wszystkie gesty Garland i jej charakterystyczne, wiecznie przestraszone, sarnie spojrzenie, ale też wyposażyła swoją postać w całą gamę emocji. Wzrusza, bawi i kiedy trzeba również irytuje. Do tego sama wykonuje numery wokalne i wychodzi jej to fantastycznie. Jeśli więc za parę tygodni wróci do domu z Oscarem, nie będzie to dla nikogo wielkim zaskoczeniem.

(Ala Cieślewicz)

Reż. Rupert Goold

Ocena: 6/10