Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: Lśnienie
Film miał swoją światową premierę 23 maja 1980 roku.
Film obecnie do obejrzenia w sieci Multikino
Zdjęcie: Multikino
Recenzja również na: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Aż wstyd przyznać, ale „Lśnienie” Kubricka było do niedawna plamą na moim filmowym honorze. Znałam oczywiście fenomen i co ważniejsze sceny, ale nigdy nie dane mi było obejrzeć je od deski do deski. Kiedy jednak trafiła się już okazja, to od razu na dużym ekranie, więc warto było czekać. Łatanie niedoborów repertuarowych w kinach nigdy nie było bardziej trafne.
Stephen King ponoć bardzo nie lubi tej najsłynniejszej ekranizacji swojej książki. Trochę mu się nie dziwię, bo jak się przyjrzeć, to najbardziej ikoniczne momenty z tej historii to te wymyślone na potrzeby filmu: bliźniaczki na korytarzu, winda pełna krwi, twarz Jacka Nicholsona w wyrwie w drzwiach, krzycząca „Here’s Johnny!”,( to ostatnie wymyślone na poczekaniu przez samego aktora). Kubrick wziął miejsce i bohaterów oraz ogólny koncept i nakręcił wszystko po swojemu. Książkę Kinga uważam za interesującą i dobrze napisaną i rozumiem przywiązanie autora do swojego dzieła, (które w tym wypadku zostało mocno wypatroszone), jednak wizja reżysera zrobiła na mnie większe wrażenie.
Kubrick mniej uwagi poświęcił samemu hotelowi i zamieszkującym go zjawom, a skupił się na bohaterach, zwłaszcza na Jacku Torrance. Zamiast kicających żywopłotów i innych tego typu atrakcji, mamy powolne popadanie w obłęd. Film przez czterdzieści lat nie postarzał się ani o jotę, bo właściwie jedynym efektem specjalnym jest tu ekspresja Jacka Nicholsona, od której nie można oderwać oczu. Aktor szarżuje aż miło, ale nigdy nie przekracza granicy absurdu. Ta jego huśtawka nastrojów jest naprawdę przerażająca. Zawsze byłam zdania, że najlepsze horrory więcej sugerują niż pokazują i „Lśnienie” idealnie wpisuje się w tą regułę. Trup może i nie ściele się gęsto, ale poczucie zagrożenia nie odpuszcza nawet w niewinnie wyglądających scenach. I tak aż finału w zimowym labiryncie (znowu inaczej niż w książce), gdzie wykorzystano ogromne ilości soli i styropianu, a efekt jest fantastyczny.
Zdjęcia, muzyka, aktorstwo, reżyseria i niepowtarzalna atmosfera. Nareszcie rozumiem, skąd tyle nawiązań, parodii, analiz i przede wszystkim zachwytów. Status filmu kultowego w pełni zasłużony.
(Ala Cieślewicz)
reż. Stanley Kubrick
Ocena: 9/10