Recenzja filmowa nr 635: Downton Abbey. Wielki finał (PLAKAT) - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa nr 635: Downton Abbey. Wielki finał (PLAKAT)

Recenzja również na: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

Plakat i informacje o filmie

15 lat po premierze pierwszego odcinka, po sześciu sezonach i dwóch pełnometrażowych produkcjach, dostajemy pożegnalny film, zamykający historię rodziny Crawleyów z pięknej angielskiej posiadłości Downton Abbey.

Nie ma co ukrywać, to propozycja głównie dla fanów serialu, którzy są na bieżąco z perypetiami członków tej rodziny. Nikt nie będzie tu zwalniał i wyjaśniał koligacji oraz pozycji społecznej poszczególnych postaci. Mamy tu do czynienia z dość licznym bohaterem zbiorowym, a scenarzysta i reżyser dbają o to, by każdy dostał swoje przysłowiowe pięć minut. Lorda Granthama z rodziną spotykamy tym razem w 1930 roku pod koniec dość niewesołego sezonu londyńskiego. Okazuje się, że wielu członków wyższych sfer musi ze względów finansowych zrezygnować ze swoich posiadłości w stolicy. W innych kwestiach nie zamierzają jednak spuścić z tonu, o czym świadczy powszechny ostracyzm wymierzony w świeżo rozwiedzioną Lady Mary.

Motywem przewodnim filmu są zmieniające się czasy, a także zmiana warty, zarówno na salonach, jak i wśród służby. Coś, z czym trudno przyjdzie się pogodzić zwłaszcza głowie rodziny Robertowi. Twórca serialu i jednocześnie scenarzysta Julian Fellowes nie szykuje jednak dla nas żadnych drastycznych wydarzeń, czy też dramatów. Jako fanka serialu nie chciałabym zresztą, żeby w epilogu postanowiono na głowie wszystko to, co tak naturalnie rozwijało się przez wiele lat. Tempo jest nieśpieszne, ale za to też między innymi pokochaliśmy ten serial. Jak również za styl i elegancję. Tu nawet jak ludzie się kłócą i podnoszą głos, to nie przestają być szykowni.

Film oczywiście wygląda fantastycznie. Wielokrotnie podczas poszczególnych scen mój wzrok uciekał na drugi plan, by chłonąć piękne angielskie tło. Kto lubi te klimaty i tamtą epokę, ma szansę naoglądać się do syta. Nieważne, czy znajdujemy się w kameralnej bibliotece, czy w plenerowej scenie podczas wyścigów w Ascot, wszystko jest dopięte na ostatni guzik, by cieszyć nasze oko.

Muszę przyznać, że tak jak spodziewałam się wzruszeń, (zwłaszcza pod koniec trudno odpędzić łzy), tak film zaskoczył mnie sporą dawką starannie rozmieszczonego humoru. I chociaż jak zawsze trochę jest żal, gdy ulubiona produkcja się kończy, to cieszę się, że ten koniec okazał się udany.

(Ala Cieślewicz)

Reż. Simon Curti

Ocena: 7/10