Wiadomości
wszystkie
Recenzja filmowa nr 639: Chopin, Chopin! (PLAKAT)
Recenzja również na: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Każda dyskusja na temat tego filmu zaczyna się od jego budżetu, który jest rzeczywiście imponujący i oscyluje gdzieś w okolicach 70 milionów złotych. Dobra wiadomość jest taka, że te pieniądze zostały dobrze wydane i zdecydowanie widać je na ekranie. Akcja toczy się w Paryżu w pierwszej połowie XIX wieku i na ekranie możemy podziwiać XIX-wieczny Paryż i jego mieszkańców bez żadnej umowności, teatralności i przymykania oka na niedociągnięcia. I bez tej nieszczęsnej asekuracji „jak na warunki polskie”. Czuć klimat tamtej epoki. Pod względem wizualnym „Chopin Chopin!” może konkurować z innymi wysokobudżetowymi produkcjami europejskimi. Niestety na tym moje zachwyty się kończą.
To nie jest film o Chopinie. To film o gruźlicy i powinien nosić podtytuł: „Chory, gorzej mu, umarł”. Oczywiście wiem, że kompozytor ciężko i długo chorował i że choroba miała realny wpływ na jego codzienność. Nikt mi jednak nie wmówi, że był to najbardziej fascynujący aspekt jego życia, a twórcy tego dzieła tak się niestety zachowują. W ukazywaniu postępów tej choroby ocierają się niemal o fetysz, przez co niektóre sceny w zamierzeniu dramatyczne, wypadają wręcz karykaturalnie. Szkoda mi bardzo Eryka Kulma, który widać, że się długo przygotowywał do tej roli. Zarówno po klawiszach jak i po francusku śmiga aż miło, jednak scenarzyście i reżyserowi najwyraźniej najbardziej zależało na tym, żeby w co drugiej scenie dramatycznie pochylony wykasływał płuca.
Cierpi na tym postać wybitego pianisty i jego relacje z innymi ludźmi, które są bardzo powierzchowne. Jeżeli z jakimś bohaterem twórcy pozwalają mu spędzić więcej czasu, to chyba tylko po to, żeby Chopin mógł zarazić go gruźlicą (bo tego nigdy dość!). Nikt na podstawie tego filmu nie mógłby się domyślić, że George Sand to kobieta, z którą kompozytor spędził jedną czwartą swojego życia i że miała ona na niego jakikolwiek wpływ. Fryderyk ma tu jedną konwersację z matką, ale jak się mrugnie w nieodpowiednim momencie, to można przegapić Grzegorza Damięckiego w roli jego ojca, który tylko wita się z synem. Delfina Potocka parę razy się uśmiechnie i tyle. A o wątku Marii Wodzińskiej, z którą Chopin był zaręczony, nie chcę nawet pisać, bo to śmiech na sali.
Film w ogóle nie ma pomysłu na narrację, brak tu jakiejkolwiek klamry, konfliktu, czy celu. Przez cały seans czekamy aż Chopin umrze, a że poszczególnym scenom brak dramaturgii i urozmaicenia, jest to czekanie dość nużące. Nigdy bym nie pomyślała, że film o tak utalentowanym człowieku, żyjącym w tak ciekawym miejscu i czasach, tak bardzo mnie wymęczy. Chopin zasługiwał na więcej. I my widzowie też.
(Ala Cieślewicz)
Reż. Michał Kwieciński
Ocena: 5/10