Recenzja filmowa nr 648: Czerwona Jedynka (PLAKAT) - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa nr 648: Czerwona Jedynka (PLAKAT)

Recenzja również na: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

Plakat i informacje o filmie

A teraz przykład na to, że wypasiony budżet i jeszcze bardziej wypasiona obsada nie są w stanie uratować filmu, jeżeli segment odpowiedzialny za kreatywność leży i kwiczy. „Czerwona Jedynka” to superprodukcja świąteczna, która rok temu poległa w kinach, a obecnie pałęta się po streamingu. Po obejrzeniu tego dzieła naprawdę nie mogę się temu dziwić.

Sam koncept jest całkiem obiecujący. Święty Mikołaj stoi na czele wielkiego imperium, naszpikowanego zarówno technologią, jak i magią. Traktowany jest jak prezydent Stanów Zjednoczonych, dlatego wiecznie towarzyszy mu odpowiednik Secret Service. Pewnego dnia Mikołaj zostaje porwany. Jego najlepszy ochroniarz musi go szybko odnaleźć, bo lada chwila jest Wigilia i trzeba rozwieść prezenty.

I wtedy do akcji wkracza leniwy scenarzysta i serwuje nam dwie godziny nudy i straconego potencjału. Chociaż muszę przyznać, że to nie tylko wina bardzo wtórnego i płaskiego scenariusza. W miarę rozwoju akcji widać wyraźnie, że tu nikomu się nie chce. Reżyser włączył autopilota, a aktorzy jadą na jałowym biegu. A ekipa techniczna chyba wyszła na obiad i nie wróciła. Obraz wygląda koszmarnie, zwłaszcza w scenach akcyjnych, których tu jest od groma. Prawie wszystko wypada sztucznie. Wiadomo, że 250 milionów dolarów nie poszło na efekty specjalne, tylko na fochy jednej z występujących tu gwiazd. Zawodzą zarówno forma jak i treść, bo to poszukiwanie Świętego Mikołaja w ogóle nie jest angażujące, zwłaszcza gdy na scenie pojawia się jego porywacz, czyli kolejny hollywoodzki złoczyńca bez motywacji i charakteru.

Nawet jak trafiają się jakieś ciekawe elementy, jak choćby Krampus, mniej znany alpejski demon związany z Bożym Narodzeniem, który na dodatek jako jeden z nielicznych prezentuje się na ekranie całkiem dobrze, to jest to niestety postać całkowicie zmarnowana, bo twórcy nie mają na niego żadnego pomysłu. To samo tyczy się zresztą dbającego o dobrą formę Świętego Mikołaja. Wcielający się w niego J. K. Simmons na pewno byłby w stanie wycisnąć więcej z tej postaci, ale nie dostał tej szansy, bo przez cały film tylko czeka, aż go uratują. Takich zmarnowanych okazji jest w tym filmie więcej.

To ja już chyba naprawdę wolę te wszystkie hallmarkowe filmy, kręcone na jedno kopyto, w których bohaterka pracująca w wielkiej korporacji przyjeżdża do uroczej wioski, żeby z jakichś powodów przejąć lokalną cukiernię. Jednak zakochuje się we właścicielu, rzuca pracę i życie na Manhattanie, żeby stanąć za ladą i sprzedawać babeczki. Serio, takie produkcje mają więcej sensu i polotu niż ten film.

(Ala Cieślewicz)

Reż. Jake Kasdan

Ocena: 4/10