Recenzja filmowa: Ostatni pojedynek (PLAKAT). Recenzja nr 450! - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa: Ostatni pojedynek (PLAKAT). Recenzja nr 450!

Recenzja również na: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

Plakat i informacje na Mediakrytyk

Dzisiaj prezentujemy już 450 recenzję filmową i jest to bardzo dobra okazja, aby podziękować naszej recenzentce Ali Cieślewicz. Dzięki jej pracowitości i systematyczności, co tydzień możemy naszym czytelnikom prezentować kolejne, zawsze ciekawe recenzje.

Jeżeli chodzi o historyczne widowiska, to na Ridleya Scotta zawsze można liczyć. Dwie dekady temu wskrzesił kino sandałowe „Gladiatorem”. I nawet jeśli „Królestwo niebieskie”, czy „Robin Hood” to nie kamienie milowe w dziejach kinematografii, było na co popatrzeć. Nie inaczej jest w tym wypadku. Kiedy już dochodzi pod koniec filmu do tytułowego pojedynku, jest krwawo, emocjonująco i realistycznie, oczywiście wg standardów hollywoodzkich. Do owego rozstrzygnięcia prowadzi historia opowiedziana z trzech perspektyw głównych bohaterów: Sir Jean de Carrouges, jego żony Marguerite i jego przyjaciela Jacques Le Gris.

Takie przedstawianie wydarzeń ma wielki potencjał, o czym można się przekonać oglądając chociażby „Rashōmon” w reżyserii Akiry Kurosawy. Ridley Scott jednak nie do końca to wykorzystał. Z jednej strony oglądamy kilkudziesięciominutowe bloki tych samych, prawie nieróżniących się scen, z drugiej natomiast dostajemy drastyczne cięcia i niesygnalizowane przeskoki w czasie. Zwłaszcza na początku filmu jest z tym problem, kiedy tylko po długości włosów Adama Drivera można poznać, że minęło sporo czasu.

Film, którego akcja toczy się w średniowieczu, stara się być bardzo aktualny. I oczywiście zgadzam się z postawionymi tu tezami na temat ostracyzmu, czy victim blaming. Nie lubię jednak jak mnie film wali tymi tezami po głowie. Nie pozostawia się nam wątpliwości, która z wersji wydarzeń jest prawdziwa, a szkoda, bo film wydawałby się ciekawszy, gdyby zaufał widzowi, nie odkrywał mu wszystkich kart i pozwalał na gdybanie.

Mimo wszystko ten film oglądało mi się dobrze, głownie dzięki wspaniałej scenografii, klimatycznym zdjęciom i kreacji Jodi Comer, która wydobywa ze swojej bohaterki coś więcej niż ofiarę. Natomiast nie mogę pogodzić się z obecnością Matta Demona i Bena Afflecka w obsadzie. Panowie napisali scenariusz i powinni na tym poprzestać. Ben Affleck już ponad dwie dekady temu, ubierając rajtuzy przy okazji „Zakochanego Szekspira”, udowodnił, że nie ma czego szukać w filmie kostiumowym. Natomiast Matt Damon odpowiednio „oszpecony”, w fryzurze na czeskiego piłkarza, nadal jest Mattem Damonem. Jeśli jednak zignoruje się te zgrzyty, to reszta filmu dostarczy sporo emocji.

(Ala Cieślewicz)

Reż. Ridley Scott

Ocena: 6/10