Recenzja filmowa: Pan T. - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa: Pan T.

Film miał swoją światową premierę  17 września 2019 roku, w polskich kinach pojawił się 25 grudnia 2019 roku

Zobacz też: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

 

Na początku filmu dostajemy informację, że nie jest on oparty na żadnej biografii, więc od razu wiadomo, że coś jest na rzeczy. Nawet ktoś dysponujący dość skąpymi wiadomościami z życia Leopolda Tyrmanda, wychwyci tu parę nawiązań do tego nietuzinkowego pisarza. Dopatrzyli się ich zwłaszcza jego spadkobiercy, którzy ponoć już szykują pozew za bezprawne wykorzystanie w filmie wątków z „Dziennika 1954”.

Wspominam o tym, bo wydaje się, że miało to zasadniczy wpływ na ostateczny kształt filmu, który w okresie postproducji przeszedł chyba kilka transformacji, które niekoniecznie wyszły mu na dobre. Ale najpierw o pozytywach. Film jest piękny. To prawdziwa uczta dla oka. Naprawdę cieszę się, że wreszcie nie muszę dyplomatycznie przemilczeć technicznych aspektów rodzimej produkcji. Klimatyczne czarno-białe zdjęcia pasują do ducha lat pięćdziesiątych XX wieku, świetnie się je też wykorzystuje do podkreślenia kontrastów i zaznaczenia ważnych dla fabuły szczegółów. Sceny są odpowiednio oświetlone i wreszcie słychać, co mówią aktorzy. Każda, nawet najbardziej epizodyczna rola jest starannie obsadzona, nie ma tu przypadkowości i niedociągnięć. Pod tym względem bardzo przyjemnie się ten film ogląda.

Jeżeli chodzi jednak o samą historię, to tu mam problem. Gdybym miała obejrzeć ten film jeszcze raz, to raczej wybrałam z niego tylko kilka fragmentów; jak sceny z Bierutem, relacja Pana T. z sąsiadem Filakiem, czy scenki rodzajowe, ukazujące ironicznie absurdalne realia, w jakich przyszło żyć Polakom. Niestety wszystko razem nie składa się dla mnie na spójną fabułę. Ma się wrażenie, jakby z wersji ostatecznej dużo wycięto, może właśnie obawiając się pozwu sądowego. Narracja jest bardzo powolna, chłodna i wysublimowana, jak dla mnie momentami za bardzo, zupełnie jakby wszystkie „momenty z werwą” padły ofiarą cięć montażowych. Podejrzewam, że wielu widzów będzie się podczas seansu nudzić. Mi zdarzało się spojrzeć na zegarek, ale i tak nie żałuję, że poszłam, bo chociażby dla paru scen i dla bardzo dobrego Pawła Wilczaka warto. Najlepiej by jednak było, gdyby ktoś, po opłaceniu wszystkich praw autorskich, nakręcił jawną i pełnokrwistą biografię Leopolda Tyrmanda, która byłaby choć w połowie tak barwna, jakim był za życia jej bohater.

(Ala Cieślewicz)

Reż. Marcin Krzyształowicz

Ocena: 6/10