Recenzja filmowa: Rebeka - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa: Rebeka

 

Recenzja również na: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

Plakat filmu na mediakrytyk.pl

Czy mając do dyspozycji spory budżet, pierwszą ligę aktorów i absolutnie fantastyczny podkład literacki, można nakręcić coś nijakiego? I to jeszcze jak! „Rebeka” to ekranizacja powieści Daphne du Maurier, któraś z kolei, ale wiadomo, że tak naprawdę liczy się ta jedna, w reżyserii Alfreda Hitchcocka z 1940 roku. Można by zakładać, że przez te 80 lat od premiery ktoś znajdzie nowy, oryginalny klucz do opowiedzenia tej intrygującej historii. No niekoniecznie.

Młodziutka, bezimienna bohaterka, pracująca jako dama do towarzystwa, poznaje na wakacjach wdowca Maxima De Wintera, w którym się zakochuje i za którego wychodzi za mąż. Wyjeżdżają do jego posiadłości Manderley, którą zarządza surowa gospodyni pani Danvers i gdzie wciąż unosi się duch zmarłej w tragicznych i tajemniczych okolicznościach pierwszej żony Maxima Rebeki.

Nigdy nie mam pretensji, że filmowcy nie trzymają się kurczowo kart powieści i interpretują ją po swojemu, wiadomo kino rządzi się swoimi prawami. Mogę jednak narzekać, gdy wciągający i mięsisty thriller przerabia się na nijakie filmidło. Jak w XXI wieku, mając kasę i wolność artystyczną, można było nakręcić tak zachowawczy film? Bo w końcu mówimy tu o telewizji, tym medium, które obecnie przekracza kolejne granice. Dzieło Hitchcocka, do którego też można mieć masę zastrzeżeń, jest o wiele odważniejsze, chociaż wisiała nad nim zgraja cenzorów, dbająca o „moralny wydźwięk” filmu.

Pierwsza, nieznośnie przeciągnięta część to dwoje ładnych ludzi, którzy się kochają na tle jeszcze ładniejszych widoków. Po przybyciu do Manderley przechodzimy do kolejnej sztampy w stylu: „W domu coś trzeszczy, więc trzeba sprawdzić co trzeszczy”. Zero suspensu, dramatu, emocji i niestety ducha książki. Najbardziej widać to po postaciach. Maxim jest tu przystojnym cyborgiem, a jego młoda małżonka mimozą, która w ostatnich scenach dla udramatyzowania akcji, zamienia się w szpiega z Krainy Deszczowców. Można by to uratować skupiając się na Kristin Scott Thomas w roli pani Danvers, która jako jedyna wydaje się rozumieć tą tragiczną i nieszczęśliwą postać, jednak niestety dostała za mało czasu antenowego, by zrobić na nas wrażenie.

Technicznie nie można temu filmowi nic zarzucić, scenografia i kostiumy przyciągają wzrok. Tym bardziej więc żal, że to opakowanie nie zawiera nic godnego uwagi. Jak dla mnie szkoda czasu.

(Ala Cieślewicz)

Reż. Ben Wheatley

Ocena: 4/10