Recenzja filmowa: Sami swoi. Początek (PLAKAT) - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa: Sami swoi. Początek (PLAKAT)

Recenzja również na: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

Plakat i informacje o filmie

 

Prawie 50 lat po ostatniej części komediowej trylogii o Kargulach i Pawlakach, która ma w Polsce  status kultowej, dostaliśmy prequel tej historii, ukazujący młode lata ulubionych bohaterów. Po tłumach w kinach można by wywnioskować, że miłość do „Samych swoich” nie przeminęła. A jak prezentuje się sam film?

Zacznę od tego, że to nie tyle „Sami swoi”, co „Sam Pawlak”, co jest dużym rozczarowaniem. Kargul nie jest tu nawet postacią drugoplanową, przez większość filmu robi za statystę, a scenarzysta potrzebuje go właściwie tylko po to, by denerwować Pawlaka i sprowokować go do rękoczynów. Co myśli i czuje Kargul w ogóle twórców nie obchodzi. A przecież dynamiczny związek tych niby wrogów, którzy jednak żyć bez siebie nie mogą, był siłą napędową oryginalnej trylogii i okazją do wielu zabawnych i wzruszających scen. Fajnie byłoby zobaczyć, jak to wszystko się zaczęło. Nic z tego.

Podobnie zresztą potraktowano pozostałe postaci, niby tak ważne w życiu Pawlaka. Wydaje się, że nasz bohater jedyną głęboką relację nawiązuje z koniem. Reszta to pojawiające się na kilka scen awatary, o których za wiele nie wiadomo. Dlatego gdy pod koniec Pawlak ma poważną rozmowę z żoną, trudno uwierzyć w padające podczas niej deklaracje. Przez większość czasu bowiem Mania przemyka gdzieś na drugim planie z naburmuszoną miną. Ich związek wypada bardzo blado.

Najlepsze komedie charakteryzują się tym, że nawet jeśli humor nie działa, to przyciągają widza angażującą historią. Tutaj historii nie ma. Są epizody niesklejone w koherentną fabułę. Jedna scena dla bolszewików, jedna dla nazistów, jedna dla ukrywającej się żydowskiej rodziny. I obowiązkowo podany na ekranie rok, żeby widzowie się nie pogubili w tym kalejdoskopie. Brniemy naprzód, nieważne że po łebkach i z niedokończonymi wątkami. W końcu trzeba upchnąć kilkadziesiąt lat w dwie godziny. Jest to dosyć monotonne i męczące, co może dziwić, w końcu akcja toczy się w ciekawym miejscu i jeszcze ciekawszych czasach.

Na moim seansie ludzie się śmiali. Ja się trochę czułam jakbym oglądała sitcom lub skecz kabaretowy, gdzie po każdym żarcie przewidziano pauzę na wybuch śmiechu publiczności. Wypada to mało naturalnie. Gdybym w tym momencie usłyszała sztuczny śmiech z offu, to bym się nie zdziwiła. Trochę też zgrzyta, że kawały wpychane są na siłę w sceny, do których ze względów dramaturgicznych nie do końca pasują. Zupełnie jakby reżyser się obawiał, że jeżeli widzowie co dwadzieścia minut nie usłyszą „Ty konusie!”, to zaczną wychodzić z kina.

W sumie wielki zawód. Ten film nie jest nawet zły. Jest kompletnie nijaki. Kiedy najdzie mnie ochota na ponowne odwiedziny u Kargulów i Pawlaków, tę pozycję zamierzam omijać szerokim łukiem.

(Ala Cieślewicz)

Reż. Artur Żmijewski

Ocena: 4/10