Recenzja filmowa: Yesterday - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa: Yesterday

Film miał swoją światową premierę  4 maja 2019 roku, w polskich kinach pojawił się  12 lipca 2019 roku

Zobacz też: mediakrytyk.pl

 

 

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

Wiadomo, że dobry pomysł na fabułę to połowa sukcesu filmu. Ale tylko połowa, trzeba jeszcze dookoła niego napisać ciekawą i trzymającą się kupy historię, z bohaterami, którym można kibicować. W „Yesterday” nie do końca się to udało.

Głównym bohaterem jest Jack, niespełniony i przez to mocno sfrustrowany muzyk. Gra przede wszystkim do kotleta i na trzeciorzędnych festiwalach i poważnie myśli o zakończeniu „kariery”. Pewnego dnia jednak dochodzi do krótkiego, globalnego zaciemnienia. Jack ulega wypadkowi, a po przebudzeniu stwierdza, że wszyscy na świecie, poza nim, zapomnieli o kilku znaczących fenomenach, m.in. o Beatlesach. Jack postanawia to wykorzystać.

Tu niby od razu pojawia się mały zgrzyt, bo trochę trudno kibicować zwyczajnemu uzurpatorowi. Film jednak szybko sobie z tym radzi, bo w końcu lepiej, żeby świat poznał twórczość najsłynniejszej kapeli w historii z drugiej ręki, niż nie poznał jej wcale. Najlepsze sceny w filmie, to te, kiedy Jack buduje swoją karierę; okazuje się, że nie pamięta wszystkich słów piosenek i nie do końca rozumie o czym śpiewa, bo nigdy nie odwiedził miejsc, które zainspirowały Beatlesów, jak Penny Lane. Ze zgrozą również przyjmuje fakt, że producenci muzyczni próbują „poprawić” proponowane przez niego utwory. Niestety te wątki są jedynie liźnięte i nie pozwala im się na dobre rozwinąć, bo na pierwszy plan wysuwa się wątek romantyczny, który zmienia całą tę nieźle zapowiadającą się historię w szablonowy rom-kom. Pomimo najszczerszych chęci nie potrafię uwierzyć w konflikt pt. „kariera czy dziewczyna?”, bo akurat w tym wypadku nie byłoby problemu, żeby to pogodzić. Ale zakochani ludzie wg niepisanych zasad komedii romantycznych po prostu nie mogą być sławni i bogaci.

Może łatwiej przełknęłabym tę historię, gdybym bardziej skupiła się na muzyce, której jest tu oczywiście mnóstwo. Jednak jestem umiarkowaną fanką Beatlesów i to, na co przymknęłam oko przy okazji „Bohemian Rhapsody”, tu wyraźnie mnie raziło. To nadal miły film z uroczymi momentami, ale towarzyszące mi przez cały seans poczucie zmarnowanej szansy skutecznie popsuło mi przyjemność oglądania.

(Ala Cieślewicz)

reż. Danny Boyle

Ocena: 5/10