Recenzja filmowa: Zabierz mnie na Księżyc (PLAKAT) - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa: Zabierz mnie na Księżyc (PLAKAT)

Recenzja również na: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

Plakat i informacje o filmie

 

Ten film od razu zwrócił moją uwagę, bo zawiera jeden z moich ulubionych motywów filmowych, czyli ukazanie jakiegoś wiekopomnego wydarzenia „od kuchni”. Tym razem chodzi o pierwsze  lądowanie na księżycu, które jak się okazuje nie cieszy się zbytnią popularnością opinii publicznej. Koszty przedsięwzięcia rosną, potrzebne jest kolejne dofinansowanie z budżetu, a tymczasem zarówno politycy jak i regularni obywatele są zdania, że kraj ma pilniejsze potrzeby, jak choćby wojnę w Wietnamie. Dlatego NASA wynajmuje specjalistkę od reklamy, która ma dosłownie „sprzedać” misję na księżyc Amerykanom.

Poza lądowaniem na księżycu całość jest raczej wymysłem scenarzystów, ale na tym właśnie polega magia kina, że ku uciesze widzów można wpleść prawdziwą postać Neila Armstronga w podkolorowaną fabułę. I to się sprawdza, tak samo jak scenografia i muzyka. Czuć epickość i rozmach oraz wagę tamtych wydarzeń. Przecież nie chodziło tylko o podbój kosmosu, ale przede wszystkim o pokonanie w tej materii Rosjan.

Problem z tym filmem jest taki, że wszystko to co opisałam jest jedynie tłem dla historii miłosnej rozgrywającej się między naszą panią od reklamy a zamkniętym w sobie i sceptycznie nastawionym do jej obecności dyrektorem ds. startu. Nie jest dobrze, gdy tło jest ciekawsze od głównego wątku, a dokładnie z czymś takim mamy tu do czynienia. Nie mam pretensji do Scarlett Johansson. Jej bohaterka jest pełna energii, zabawna i wygadana. Nie muszę też nikogo przekonywać, że aktorka wygląda obłędnie w stylówkach a'la lata 60-te. Niestety partneruje jej drewno drewniane zwane inaczej Channingiem Tatumem. Naprawdę nie rozumiem dlaczego ten aktor i jego jedna mina są angażowani z uporem maniaka do roli amantów. Przez cały seans musiałam się zastanawiać, o ile lepszy byłby to film, gdyby w rolę Cole'a wcielił się aktor z odrobiną charyzmy. A jest ich przecież sporo.

Nie pomaga też, że postać wiecznie oceniającego i krytykującego ponuraka jest mało sympatyczna, ale mimo wszystko dałoby się ją jakoś obronić. Niestety, brak chemii między parą głównych bohaterów jest wyraźny i w tych momentach, kiedy ta dwójka jest sama na ekranie, fabuła kuleje. Na szczęście cała reszta naprawdę się broni. Jest miło, wręcz uroczo i momentami bardzo zabawnie. Z przyjemnością obejrzę ten film jeszcze raz, kiedy będzie dostępny na streamingu, po prostu niektóre fragmenty bez wahania przewinę.

(Ala Cieślewicz)

Reż. Greg Berlanti

Ocena: 6/10