Wiadomości
wszystkieRoch Siciński zaprasza do lektury
Redaktor Naczelny JazzPRESS zaprasza do lektury najnowszego numeru Magazynu.
Patrzę na nasz listopadowy spis treści i zastanawiam się, co Wam powiedzieć. Rzucają mi się w oczy takie wokalistki i wokaliści jak Auguścik, Zaryan, Bleckmann i Skolias, na okładkach płyt w bieżącym numerze pojawiają się Anna Gadt, Jamie Cullum czy Gregory Porter, a w relacjach Lyambiko czy genialna Stine Jarvin Motland i zaskakujący Thomas Buckner… Bez dwóch zdań – śpiewająca gwardia przypuściła szturm na listopadowy numer naszego miesięcznika. Redakcja nawet nie próbowała się przed tym atakiem bronić.
Nie chcę robić żadnej analizy, czy rysu wokalnego, to tylko impresja na dwie godziny przed wydaniem miesięcznika, a przypadek zrządził, iż w ubiegłym miesiącu przeczytałem takie oto słowa: „Właściwie cała muzyka jest wokalna. Instrumenty zaś są zasadniczo mechanicznym przedłużeniem głosu ludzkiego i prawie każda postać muzycznej ekspresji wykorzystuje pieśń jako model.” (Mark Kroll). Zgodzicie się? Mimo, że przytoczony cytat stanowi pierwsze zdanie, pierwszego rozdziału książki Improwizacja w muzyce baroku(!), moim zdaniem słowa te pasują jak ulał. Oczywiście zasugerowana gdzieś nadrzędność głosu nad instrumentem, nie oznacza, że jedno jest od drugiego ważniejsze, czy lepsze. A już na pewno nie w muzyce improwizowanej, gdzie demokracja potrafi zmaterializować się w czystej formie. Głos nigdy nie wyszedł i nie wyjdzie z mody. Nawet w jazzie, gdzie większość albumów to nagrania instrumentalne. Możliwość przenoszenia historii ubranej w słowa, a nie jedynie dźwięki, wydaje się rzeczą niezbędną. O ile przecież odleglejsza byłaby dla nas – Europejczyków – historia civil rights movement, gdyby nie „Strange Fruit”, w którym z każdego wersu tryskają nagromadzone przez lata emocje. Szczególnie w wykonaniu Niny Simone… Pieśni manifesty, to jedno, jazzowa ekspresja nie zawsze wyrażana przez wokalistów słowami to drugie. Istotnym momentem takiej improwizacji w historii jest być może berliński koncert z roku 1960 i wykonanie „How High The Moon”. Na scenie nikt inny jak Ella Fitzgerald… Co jest dalej? Oczywiście dźwięki coraz mocniej improwizowane, odlepiające się od ram harmonii, od podziałów rytmu, dawno oswobodzone z tekstu, ale także scatu. Nazwiska, które już padły, czyli Thomas Buckner i niespełna trzydziestoletnia Stine Jarvin Motland otwierają inny rozdział. Tutaj zaczynają się schody. Niezwykle ciekawi mnie dokąd prowadzą.
W tej same książce (tak, tej o Baroku) tyle, że w słowie wstępnym, pierwsze zdanie brzmi: „Umiejętność improwizowania jest jedną z najważniejszych cech legitymujących dobrego wykonawcę.”(Michał Zieliński). I te słowa odnosić się będą do kolejnej okładki, ale o tym przeczytacie w grudniu…
link do pobierania: http://radiojazz.fm/jazzpress/jazzpress1113
Miłej lektury!
(Roch Siciński)