Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: 127 godzin (PLAKAT)
Recenzja również na: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Plakat filmu na mediakrytyk.pl
Bardzo lubię filmy, których założenia fabularne w pewien sposób wiążą twórcom ręce. Wtedy bowiem u prawdziwych artystów następuje eksplozja kreatywności. Danny Boyle na miano artysty na pewno zasługuje, lubię większość jego filmów z „Trainspotting” na czele, a przegadanego i teatralnego „Steve’a Jobsa” wręcz uwielbiam.
W „127 godzinach” reżyser stanął przed nie lada wyzwaniem; jak nakręcić thriller o mężczyźnie, który większość czasu jest unieruchomiony? Sama historia jest niesamowita, tym bardziej, że wydarzyła się naprawdę. Opowiada o Aaronie Ralstonie, o którym zrobiło się głośno w 2003 roku, kiedy podczas wyprawy w Utah uległ wypadkowi, w wyniku którego zaklinował się pod wielkim kamieniem. W pułapce tej spędził tytułowe 127 godzin, bez zapasów i nadziei na ratunek, jako że nikogo nie poinformował, dokąd się wybiera. Mógł więc liczyć tylko na siebie.
Podobnie jak w „Pogrzebanym” z Ryanem Reynoldsem, który został zakopany żywcem z telefonem i zapalniczką oraz jak w „Locku” z Tomem Hardym, który musiał rozwiązywać kryzys rodzinny pędząc autostradą, mamy do czynienia z jednym bohaterem w ograniczonej przestrzeni. Mając to na uwadze reżyser zmusza nas do przyjęcia perspektywy Ralstona. Przez cały czas tkwimy w jego skórze. Od początku film narzuca bardzo szybkie tempo, jesteśmy wręcz bombardowani szybko zmontowanymi obrazami i wartką muzyką, dzięki którym wczuwamy się w naszego nadaktywnego bohatera, dla którego ruch i wyprawy to sens życia. Kiedy w brutalny sposób zostaje tego pozbawiony, zmuszony jest przyjrzeć się sobie i swoim życiowym wyborom. Nie znaczy to jednak, że film traci tempo. Aaron w trakcie swojej niewoli nagrywa się kamerką, dzięki czemu jesteśmy na bieżąco z jego emocjami, od determinacji, po wisielczy humor i rezygnację. Razem z nim przeżywamy huśtawkę nastrojów.
Nakręcone to jest świetnie, zwłaszcza zdjęcia i montaż robią wrażenie i sprawiają, że nawet siedząc na kanapie w otoczeniu kanistrów z wodą, poczujemy pragnienie, kiedy w majakach Aarona pojawi się butelka z napojem. Do tego w roli głównej wystąpił James Franco, który gra z pełnym zaangażowaniem, tak że nie można od niego oderwać wzroku. W rezultacie powstał błyskotliwy, choć kameralny film, trzymający do końca w napięciu.
(Ala Cieślewicz)
Reż. Danny Boyle
Ocena: 8/10