Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: 1917
Film miał swoją światową premierę 25 grudnia 2019 roku, w polskich kinach pojawił się 24 grudnia 2019 roku
Zobacz też: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Ala Cieślewicz o Oscarach 2020
Schyłek I wojny światowej we Francji. Niemcy są w odwrocie, jednak na do widzenia zastawiają pułapkę na podążający za nimi angielski oddział. Z innej jednostki wysłanych zostaje więc dwóch żołnierzy, którzy mają przedrzeć się przez linię wroga i ostrzec zagrożonych przed niebezpieczeństwem i możliwą masakrą. Jeden z wysłańców ma brata w drugim oddziale, więc wyprawa nabiera bardzo osobistego charakteru.
„1917” to kolejny z tegorocznych oscarowych graczy. Dostał dziesięć nominacji, które ostatecznie zamienił na trzy techniczne nagrody: za dźwięk, efekty specjalne i zdjęcia. Zwłaszcza te ostatnie robią tu wrażenie. To przykład filmu, gdzie nazwisko operatora wypowiada się równie głośno, co nazwisko reżysera. Owym operatorem jest Roger Deakins, który zdobył już w karierze 15 nominacji do Oscara, pierwszą za „Skazanych na Shawshank”, jeden z moich ukochanych filmów. To podczas oglądania tego dzieła, będąc bardzo młodym dziewczęciem, pierwszy raz zaczęłam się zastanawiać, co dzieje się po drugiej stronie kamery i kim są ludzie, którzy odpowiadają za techniczne walory filmu. Zdjęcia w „1917” są wyjątkowe, bo dzięki zastosowaniu wielu tricków mamy wrażenie, że cały czas oglądamy jedno ujęcie. Wydaje nam się, że towarzyszymy bohaterom w ich wyprawie w czasie rzeczywistym. To dodaje realizmu i intensywności ich przeżyciom. A na ekranie sporo się dzieje.
Ale w tym filmie nie chodzi tylko o piękne obrazy. Fabuła jest co prawda prosta i mało odkrywcza, ale dzięki scenariuszowi i młodym nieopatrzonym odtwórcom głównych ról, przekonująca. Czuć wysiłek, smutek, determinację i nadzieję. Film więc nie tylko zachwyca, ale też angażuje. Po gali oscarowej i po zwycięstwie niezwykle świeżego i aktualnego „Parasite” mówi się, że takie nostalgiczne kino, zanurzone w przeszłości, powoli odchodzi do lamusa. Co prawda bardzo cieszy mnie wygrana Koreańczyków, ale mam nadzieję, że nie będzie odtąd wyznaczać kierunku „jedynej słusznej narracji”. Nie ma nic złego w odrobinie melancholii, zwłaszcza tak świetnie nakręconej jak „1917”. W końcu najważniejsze to wywołanie silnych emocji u widza, a czy znajdziemy je we współczesnej Korei, czy sto lat temu w okopach I wojny światowej, jest już mniej ważne.
(Ala Cieślewicz)
Reż. Sam Mendes
Ocena: 8/10