Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: Ania (Plakat)
Recenzja również na: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Od śmierci Anny Przybylskiej minęło w tym roku już osiem lat. Od dawna też toczyły się rozmowy na temat filmu o życiu aktorki. Początkowo planowano fabułę, ostatecznie skończyło się na filmie dokumentalnym, który właśnie gości na ekranach kin.
Nie będę wystawiać końcowej oceny, bo w moim przekonaniu za bardzo się nie da. Wg mnie nie jest to bowiem dokument, a raczej hołd złożony Annie Przybylskiej przez jej rodzinę i przyjaciół. Wśród „gadających głów” nie znalazł się nikt, kto by jej nie uwielbiał, żaden krytyk, który oceniłby z dystansu jej zawodowe dokonania i wpływ na rodzimy show biznes. Trochę szkoda, bo tak naprawdę o tej popularnej aktorce nie dowiadujemy się niczego, czego byśmy wcześniej nie wiedzieli. Wiadomo, że była oddaną matką i ciepłą osobą z poczuciem humoru. Nie twierdzę absolutnie, że Anna Przybylska nie zasłużyła na wszystkie peany, które są tu wygłaszane. Po prostu najzwyczajniej w świecie nie ma ludzi bez wad, a często to, co w nas najciekawsze, to sposób w jaki sobie radzimy z naszymi słabościami i przywarami. Dlatego oglądanie tego „dokumentu” , mimo że trwa on niecałe półtorej godziny, może być miejscami monotonne, kiedy wydaje się, że wszyscy powtarzają to samo. Na szczęście jest Radosław Piwowarski, który wspominając pierwszy casting do filmu młodziutkiej Ani, wyraźnie podkreśla, że były tam lepsze od niej aktorki, ale to od niej nie można było oderwać wzroku. Chciałoby się więcej takich anegdot.
Jednak o jej życiu zawodowym, z wyjątkiem początków na planie „Złotopolskich”, nie ma tu za wiele. Jest za to mnóstwo scenek z domowego archiwum, nagrywanego przez lata przez jej partnera Jarosława Bieniuka. Trudno się nie wzruszyć, kiedy się ją widzi, jak dokazuje z dziećmi i spędza ostatnie święta. Najsmutniejszy jest jednak moment, kiedy sama aktorka z offu stwierdza, że musi trochę poczekać i posunąć się w latach, żeby reżyserzy przestali ją postrzegać jako seksbombę. A my wiemy, że to się nigdy nie ziści. Film przedstawia jej życie chronologicznie, więc pod koniec dowiadujemy się sporo o jej walce z chorobą. I w tym miejscu mam największe zastrzeżenia do twórców. Zupełnie jakby fakt, że młoda kobieta umiera na raka, nie był wystarczająco dramatyczny, trzeba było jeszcze podkreślić to smutną muzyką i obrazkiem morskich fal. Takie kiczowate „doprawianie” tragedii zawsze mnie mierzi.
Nie chcę jednak nikogo zniechęcać do oglądania tego filmu. Nigdy nie uważałam, że Anna Przybylska to wybitna aktorka, ale lubiłam ją na ekranie i w wywiadach, bo miała niesamowitą charyzmę i ciekawą osobowość. Dlatego z pewnością zasłużyła na film o sobie. Tylko lepszy niż ten.
(Ala Cieślewicz)
Reż. Michał Bandurski, Krystian Kuczkowski