Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: Ucieczka z Dannemory
Premiera serialu: 2018 rok
Recenzja również na: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Jeżeli chodzi o seriale, to najbardziej lubię miniseriale. Zamknięta formuła gwarantuje, że ciąg przyczynowo skutkowy nie zacznie szwankować. Zbyt wiele świetnych produkcji, jak „Dexter”, czy „Zagubieni” zaczęło zjadać swój własny ogon, gdy producenci na siłę przedłużali ich ekranowe życie. Miniserial to kompletna opowieść. Jeżeli do tego bazuje na faktach, to przy sprawnej realizacji, sukces jest niemal na pewno zagwarantowany.
„Ucieczka z Dannemory” spełnia te kryteria. To historia brawurowej ucieczki z więzienia o zaostrzonym rygorze. W 2015 roku dwóch skazanych na dożywocie morderców: Richard Matt i David Sweat przez długie tygodnie wodzili za nos policję, która zorganizowała największą obławę w historii Stanu Nowy York. Serial skrupulatnie ukazuje kolejne etapy planowania ucieczki, która zadziwiła wszystkich precyzją i zuchwałością oraz perypetie więźniów po wydostaniu się na zewnątrz. Twórcy nigdzie się nie spieszą, dają widzom czas, by zapoznali się z więzieniem i samymi bohaterami. Tym, którzy temat utożsamiają z szybką akcją w stylu „Skazanego na śmierć” (serialu, co prawda wartkiego, ale też z mocno szwankującą logiką), może się miejscami dłużyć. Mi to jednak pozwoliło bardziej zaangażować się w relacje bohaterów i przede wszystkim zrozumieć ich motywacje. A to jest sprawą kluczową, bo jak się okazuje, przestępcom pomogła w ucieczce jedna z pracownic więzienia.
Oprócz dobrze napisanego scenariusza, najlepsza jest tu obsada. Przede wszystkim Patricia Arquette, nagrodzona wielokrotnie za odważną rolę. Do tego oczywiście Benicio del Toro i Paul Dano jako uciekinierzy. Udało się osiągnąć ciekawy efekt. Siłą rzeczy nie kibicujemy więźniom w ich dążeniach (bardzo graficznie zostały przedstawione przestępstwa, za które odbywali karę), mimo to w napięciu śledzimy każdy ich krok. Finał tej historii jest znany, nie osłabia to jednak suspensu panującego zwłaszcza w ostatnich odcinkach. To też zasługa sprawnej reżyserii i tu ma miejsce moje największe zaskoczenie. Reżyserem jest bowiem Ben Stiller. Gdybym miała stworzyć listę moich największych aktorskich alergii, to na pewno gdzieś między Adamem Sandlerem, a Willem Ferellem znalazłoby się miejsce dla gustującego w kiepskich komediach Stillera. Okazuje się jednak, że po drugiej stronie kamery, Ben Stiller ulega cudownej przemianie w zręcznego i pomysłowego reżysera. Świetnie prowadzi aktorów, buduje odpowiedni klimat i w znacznym stopniu przyczynia się do tego, że ten serial tak dobrze się ogląda.
(Ala Cieślewicz)
Reż: Ben Stiller
Ocena: 7/10