Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: Vice
Film miał swoją światową premierę 25 grudnia 2018 roku, w polskich kinach pojawił się 11 stycznia 2018 roku
Zobacz też: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
W pewnym momencie, z ekranu pada stwierdzenie, że jedynym zadaniem wiceprezydenta jest czekanie, aż prezydent umrze. Coś w tym jest. Nawet Amerykanie nie potrafią za bardzo wymienić nazwisk tych wiceprezydentów, którzy nie zasiedli ostatecznie w Gabinecie Owalnym. Od tej reguły jest jednak wyjątek, który wreszcie doczekał się swojej biografii. Dick Cheney przez osiem lat był zastępcą George’a W. Busha, a z filmu wyraźnie wynika, że de facto grał w Białym Domu pierwsze skrzypce.
Reżyser tego filmu Adam McKay jest scenarzystą świetnego „Big Short”. Każdy, kto ma problem ze zrozumieniem, jak system bankowy przyczynił się do globalnego kryzysu gospodarczego, powinien go koniecznie zobaczyć, bo wyjaśnia to prostym językiem i z dużą dawką humoru. Widać, że filmowiec ma bardzo dobrą rękę do „ciężkich tematów”, kojarzących się widzom z zawiłą terminologią, gadającymi głowami i zwyczajną nudą. „House of Cards” (w szczytowej formie) pokazało jak zajmująco opowiadać o polityce. Tutaj jest jeszcze lepiej, nie trzeba kompletnie znać się na zawiłościach amerykańskiej administracji, żeby bez reszty wciągnąć się w historię pozornie niepozornego wiceprezydenta, który pierwsze szlify w Białym Domu zdobywał już za czasów Nixona.
Dzięki dynamicznemu montażowi akcja wartko się toczy, a różne, momentami bardzo pomysłowe, style narracji, pomagają nam zawsze być na bieżąco z fabułą. Ten obraz to warsztatowa, bardzo energetyczna perełka. Film jest do tego nieprawdopodobnie wręcz zabawny. Pewne kwestie są celowo przerysowane, satyra leje się strumieniami, nie zahaczając jednak o parodię. Mimo, że, w co drugiej scenie wyraźnie puszcza się tu oko do widza, między kolejnymi salwami śmiechu, przychodzi jednak refleksja, że to historia człowieka, który walnie przyczynił się do inwazji na Irak i do powstania ISIS. Więc tak naprawdę, to nie ma się z czego śmiać.
Aktorzy błyszczą, zwłaszcza powiększony o kilka rozmiarów Christian Bale. Dzielnie sekunduje mu drugi plan. Charakteryzacja sprawia, że wszyscy wyglądają jak klony słynnych amerykańskich polityków. A jest to tylko wisienka na torcie w tym brawurowym i błyskotliwym filmie.
(Ala Cieślewicz)
reż. Adam McKay
Ocena: 8/10