Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: Wielka Szóstka
O kreskówkach jeszcze tutaj nie było, więc czas najwyższy. Od dawna nie jest to przecież gatunek zarezerwowany dla niepiśmiennych nieletnich. Wręcz przeciwnie, to właśnie „Shreki” i „ Madagaskary” w bardzo atrakcyjnej formie łączą pokolenia, jak na prawdziwe kino familijne przystało. Biją przy tym często na głowę swoje fabularne odpowiedniki.
Do tego zacnego grona dołącza teraz kolejna produkcja Disneya. Młodzi konstruktorzy robotów, bracia Tadeshi i Hiro, mieszkają w nowoczesnej metropolii San Fransokyo (czyli połączeniu architektury San Francisco i Tokio). Gdy Tadeshi ginie w pożarze, Hiro wraz z przyjaciółmi postanawia schwytać sprawców podpalenia. Wykorzystuje do tego pozostawionego mu przez brata robota o nazwie Baymax.
Problem w tym, że Baymax został pierwotnie skonstruowany jako pomoc medyczna, wygląda jak skrzyżowanie bałwana z górą poduszek, mówi łagodnym głosem Zbigniewa Zamachowskiego i jest najłagodniejszym i najsympatyczniejszym stworzeniem od czasu E.T. Próby przysposobienia go na robota bojowego to źródło największego humoru w filmie. Rzadko zdarza mi się śmiać w kinie na głos, a w tym przypadku jest mnóstwo okazji. Baymax jest zabawny (gdy padają mu baterie, zachowuje się, jak po spożyciu procentów) i uroczy. Ostatnio na ekranie tak rozczulił mnie inny animowany robocik, pamiętny WALL-E. To kolejna zaleta tego filmu, można się wzruszać i roztkliwiać do woli, bo to w końcu Disney, więc alibi mamy zapewnione.
Filmy animowane przypominają obecnie superprodukcje, z dopracowanym scenariuszem i dbałością o detale. Panorama futurystycznego San Fransokyo zachwyca pomysłowością i rozmachem. Zastanawiam się też, czy to ogólna tendencja, ale postacie animowane „grają” często nie gorzej niż prawdziwi aktorzy.
Wciągająca historia z dużą dawką humoru i akcji, czyli świetna zabawa bez ograniczeń wiekowych.
(Ala Cieślewicz)