Wiadomości
wszystkieTime Travel - Dave Douglas Quintet
Rozpoczynamy cykl artykułów poświęconych współczesnej muzyce jazzowej. Ich autor - Roch Siciński na co dzień współpracuje z RadioJAZZ.FM i miesięcznikiem JazzPRESS. Artykuły, wywiady oraz recenzje będą ukazywały się na naszej stronie w piątkowe popołudnia.
Nowy kwintet Dave Douglasa powołany w zeszłym roku by zarejestrować materiał na album 'Be Still' okazał się nie być tworem jednorazowego użytku, a to cieszy! Na rynku fonograficznym pojawił się krążek zatytułowany Time Travel, jego premiera miała miejsce 9 kwietnia – oczywiście pod szyldem niezależnej wytwórni Douglasa Greanleaf Music.
Dave Douglas jest postacią niezwykle ważną dla współczesnej sceny jazzowej, a wobec fanów i muzyków spełnia na niej dwie role, obie fantastycznie. Artyści przemieszczający swoje muzyczne obozy na terytorium free jazzu, czy szerzej – muzyki improwizowanej, odnoszą się do Douglasa jako starego pioniera eksperymentów z nurtu zornowskiej Masady darząc go estymą, zaś muzycy broniący swych obozów postawionych bliżej głównego nurtu jazzowej rzeki słuchają go ceniąc świeżość jego muzyki, która – szczególnie na ostatnich albumach – podkreśla jazzowy charakter i szacunek do tradycji. Nie chcę w recenzji opisywać sylwetki tego instrumentalisty, bo też (mam nadzieję) nie ma komu go przedstawiać. Jeśli jednak się mylę to idąc na łatwiznę posłużę się dwoma sentencjami samego Douglasa. Oba to skrócone opisy jego postaci na portalach społecznościowych... więc przedstawić tego Pana można na dwa sposoby: "Dave Douglas – wielokrotnie nagradzany trębacz, kompozytor oraz właściciel wytwórni płytowej Greenleaf Music mieszczącej się w Nowym Jorku" (Twitter) bądź "Muzyk, który często gra na trąbce" (Facebook). Tak czy siak opisy pióra Douglasa o Douglasie nie mówią wiele poza dystansem jaki prezentuje co do własnej osoby, lepiej sięgnąć po muzykę!
Jeśli ktoś wyczekuje kolejnych nagrań tego artysty to nie musi mieć wielkiej cierpliwości, bo D.D. nagrywa bardzo często zarówno jako bandleader jak i sideman. Jeśli jednak śledzi się jego karierę dosyć intensywnie to zawsze przed premierą siedzi w nas pewna nutka ciekawości, czy też niepewności. Przecież zespoły trębacza bardzo często zaskakiwały zarówno nietypowym składem instrumentarium jak i różnym repertuarem, który bywał mocno naznaczony czymś mniej typowym jak tylko 'Body and Soul'; raz sznytem bałkańskim, kolejne nawiązaniami do muzyki klasycznej, żydowskiej, folkowej, czy też elektroniką... Ostatni zespół tego 'muzyka, który często gra na trąbce' to kwintet. Taki zwykły. Trąbka i saksofon z przodu oraz standardowa sekcja rytmiczna fortepian-bas-bębny za plecami. Może i były ciekawsze pomysły, porywające koncepcje brzmienia przez dobór instrumentów, czy mówiąc wprost – ważniejsze albumy. To jednak nic dziwnego żeby pracując tak intensywnie i wykazując się taką płodnością wydawniczą zaprezentować album taki jak Time Travel. Zły? Broń Boże! To jest krążek wyśmienity!
Zespół w porównaniu do 'Be Still' okrojony został o wokalistkę Aoife O'Donovan, co zmieniło w sposób naturalny przestrzeń i brzmienie materiału. Repertuar nie służy nam zadumie jak w przypadku krążka wcześniejszego, który był przecież dedykowany zmarłej przed rokiem matce lidera. Co więc mamy? Na pewno nie kontynuację 'Be Still' jak gdzieś udało mi się wyczytać... To album bardziej streight-ahead, z wieloma cechami muzyki mainstreamowej najwyższej próby. Przykładowo – taki swing jak ten zaserwowany przez muzyków w utworze 'Beware Of Doug' budzi do życia każdego znanego mi umarlaka. Na 'Time Travel' znajdziecie wspaniałe post-bopowe zgranie saksofonu (Jon Irabagon) z trąbką oraz słuchającą i doskonale reagującą sekcję w składzie Matt Mitchell (fortepian), Linda Oh (kontrabas) i Rudy Royston (perkusja). Kompozycje czasem utrzymane są w charakterze jazzowych standardów, czasem nieco mocniej 'popisane' choć bez przesady. To jest idealny album dla fanów dużej ilości jazzu w jazzie zagranej z głową, ale i sercem – czego tak często przecież brakuje. A właśnie to posiadanie, bądź brak serducha dzieli dobre wykonawstwo od dobrej muzyki. Oczywiście kompani i kompanka lidera to muzycy, którzy warsztat, mowę jazzową opanowali na niezwykle wysokim poziomie i nie jest to bez znaczenia(!). Jednak największym sukcesem tej płyty jest skuteczne przekazywanie nastrojów – zarówno radości z grania, zadumy nad brzmieniem (przecież tysiące razy już ogranym, a zachowanym w świeżości) , czy nieco muzycznych zawijasów (Irabagona z Douglasem prowadzących nas po granicy tarapatów, a jednak utrzymanych w ramach fantastycznego post-bopu) – czyli napięcia, które pokazuje się na tej płycie stosunkowo często. Dave Douglas to przecież marka sama dla siebie. Każda kolejna płyta nie rozczarowuje, bez względu na repertuar. Większość z nas przygodę jazzową zaczynała od hard-bopu więc grono adresatów płyty 'Time Travel' powinno być potężne, bo dobrze wrócić czasem do jazzowego mainstreamu z najwyższej muzycznej półki. Polecam!
(Roch Siciński)
Tekst pierwotnie ukazał się w majowym (2013r.) numerze miesięcznika JazzPRESS.