Recenzja filmowa: Ta druga Zoey - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa: Ta druga Zoey

Recenzja również na: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

Zoey Miller studiuje informatykę i jako umysł ścisły w kwestiach romantycznych kieruje się logiką. Dość powiedzieć, że przez większość filmu zamiast „miłość” będzie używać słowa „kompatybilność”. Pewnego dnia, trochę z jej winy, inny student ulega wypadkowi, traci przytomność, a po jej uzyskaniu, w wyniku częściowej amnezji, bierze Zoey za swoją dziewczynę, która także ma na imię Zoey. Nasza Zoey, która w międzyczasie zdołała poznać rodzinę poszkodowanego, początkowo chce wszystko wyjaśnić. Wtedy jednak poznaje kuzyna swojego „chłopaka”, który natychmiast wzbudza jej zainteresowanie.

Jeżeli ktoś ma tyle lat, co ja, to zapewne usłyszał w opisie fabuły wyraźne echa komedii romantycznej z lat 90-tych „Ja cię kocham, a ty śpisz”. To zresztą główny powód, dla którego sięgnęłam po ten film. Komedie romantyczne to nie do końca mój gatunek, ale od czasu do czasu biorę się za oglądnie, żeby sprawdzić, co w trawie piszczy. Nie chcę być jednym z tych widzów, który jest „ponad to”, nie mając pojęcia czym „to” w ogóle jest.

Wnioski są niewesołe. Po pierwsze oglądany przez bohaterów „Notting Hill” z Julią Roberts, który ja widziałam w kinie, uchodzi tu już za wiekowy klasyk, niemalże rzędu „Obywatela Kane'a”. Poza tym Andie MacDowell, za moich czasów, jedna z sił napędowych komedii romantycznych, gra już siwe mamusie, pozostające na drugim planie. Jeżeli chodzi o samą fabułę, to jest niewiele lepiej. Oczywiście rozumiem, że komedie romantyczne przejęły nastolatki, z którymi mam mało wspólnego. Naczelnym zadaniem rom-komów jest jednak to, by widz poczuł się lepiej. Dlatego tak często wraca do tego gatunku, który schematami i banałami stoi. Natomiast nie za bardzo mogę pojąć, jak ktoś mógłby poczuć się lepiej oglądając perypetie Zoey Miller, pozbawionej empatii i większości ludzkich odruchów. Gorsza jest tylko ta oryginalna Zoey, niesamowicie bogata i wredna (w uniwersum komedii romantycznych to zawsze synonimy), żeby ci widzu broń Boże nie było przykro, że jest de facto zdradzana.

Naszej Zoey raczej też nie jest przykro. Coś tam napomknie przez telefon swojej przyjaciółce, którą też traktuje okropnie, ale generalnie ma dobre samopoczucie. Wszystko tu jest jakieś takie płaskie i klinicznie, bez grama fantazji i (o zgrozo!) romantyzmu. Ani przez moment nie miałam poczucia, że ktoś tu się może w kimś zakochać. A szkoda, bo sceneria zimowo – górska wydaje się do tego idealna. Nie pomaga również drugi plan, pełen bezosobowych awatarów. To oczywiste, że obecnie nie pisze i nie kręci się filmów jak trzydzieści lat temu, bo wszystko idzie naprzód i się zmienia, jednak mam wrażenie, że dawniej nie traktowano tego gatunku, aż tak po macoszemu. Bohaterowie byli sympatyczni, a z ekranu bił humor i co najważniejsze ciepło. Żadnej z tych rzeczy nie dostaniecie w tym filmie.

(Ala Cieślewicz)

Reż. Sara Zandieh

Ocena: 4/10