Wiadomości
wszystkie
Recenzja filmowa nr 607: Anora (PLAKAT)
Recenzja również na: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Według członków Amerykańskiej Akademii Filmowej to najlepszy film zeszłego roku. Ja bym z tym werdyktem nieco polemizowała, jako że wśród nominowanych do tej nagrody znalazłam przynajmniej trzy inne produkcje, które wywarły na mnie większe wrażenie. Nie zmienia to jednak faktu, że „Anora” to bardzo dobry i zasługujący na uwagę film.
Tytułowa Anora jest tancerką erotyczną, która pewnej nocy w pracy poznaje bajecznie bogatego syna rosyjskiego oligarchy. Ich „zawodowa” relacja nieco się przedłuża, a wzajemny pociąg doprowadza do spontanicznego ślubu w Las Vegas. Rodzina chłopaka nie jest zadowolona i postanawia interweniować.
Opis może sugerować jakąś wariację na temat „Pretty Woman”, czym ten film absolutnie nie jest. Jednym ze znaków rozpoznawczych reżysera Seana Bakera jest to, że jego historie wypadają bardzo naturalnie, widać to zwłaszcza w kreacjach aktorskich i dialogach. Przez większość czasu widz ma wrażenie, że podgląda prawdziwe wydarzenia i ludzi. A jeżeli wierzymy w to, co oglądamy na ekranie, to nie mamy problemu z zaangażowaniem w historię. Ja byłam przykuta do ekranu od pierwszej minuty. Jednak dopiero po godzinie, kiedy wkracza drugi akt filmu, wpadłam w zachwyt i zrozumiałam, o co tyle szumu. Wtedy na ekranie pojawiają się postacie drugoplanowe, które próbują unieważnić niefortunne małżeństwo i to jest przykład czystego kinowego złota. Nie dość, że film dostaje niesamowitego energetycznego kopa, to jeszcze zamienia się w rasową komedię. Zaczynając seans, przez myśl mi nie przeszło, że w jego trakcie będę się głośno śmiać. Film jakby nie było ociera się o ważne społeczne problemy i w związku z tym przez cały czas nosi w sobie podskórny, niewypowiedziany smutek. A jednak potrafi przy tym rozśmieszyć i nie rozpaść się narracyjnie. Uwielbiam komediodramaty i na tym polu ten film sprawdza się idealnie.
A jakby jeszcze było mało, nie miałam pojęcia w którą stronę pójdzie ta historia. Reżyserowi i jednocześnie scenarzyście udało się ominąć narzucające się schematy i klisze, pozostając przy tym wiarygodnym do samego końca, zgodnie z tym jak nakreślił charaktery poszczególnych bohaterów. Widać, że pod względem scenariuszowym to bardzo przemyślana konstrukcja i do Oscara w tej kategorii nie mam żadnych zastrzeżeń. Co do reszty nagród, to może sama zdecydowałabym inaczej, niemniej bardzo się cieszę, że obejrzałam ten film.
(Ala Cieślewicz)
reż. Sean Baker
Ocena: 8/10