Wiadomości
wszystkie
Recenzja filmowa nr 606: Maria Callas (Plakat)
Recenzja również na: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Po „Jackie” i „Spencer” przyszedł czas na kolejny film z nieformalnej trylogii, opowiadającej o sławnych i fascynujących kobietach XX wieku. Tym razem reżyser Pablo Larraín wziął pod lupę śpiewaczkę operową Marię Callas.
Jeżeli ktoś widział poprzednie dwa filmy tego reżysera, to wie, że miłośnicy klasycznych ekranowych biografii nie mają tu czego szukać. Chodzi bowiem bardziej o wiwisekcję duchową niż o odhaczanie kolejnych podpunktów z Wikipedii. Akcja filmu toczy się w Paryżu i ukazuje ostatni tydzień życia legendarnej divy. Mamy więc do czynienia z kinem kameralnym, nieco statycznym, mocno przegadanym i bardzo nastrojowym. Jeżeli chodzi o same technikalia, to film wygląda i brzmi pięknie. Jest tu kilka stylowych wnętrz oraz ciekawych plenerów i sporo opery (Znam przynajmniej jedną osobę, której te aspekty w zupełności wystarczą, by zapewnić udany seans.) A jednak na eleganckim opakowaniu się nie kończy.
Bo oczywiście najważniejsza jest główna bohaterka. Reżyser przyznał, że Angelina Jolie była jego pierwszą i jedyną kandydatką do tej roli i bez niej ten ten film by nie powstał. Aktorka wypada bardzo dobrze. Callas w jej wydaniu jest wyniosła, zdystansowana i momentami obcesowa. Jednocześnie ma w sobie pewną kruchość i wrażliwość, co sprawia, że wydaje się bardzo ludzka i prawdziwa. Jako widzowie przyjmujemy punkt widzenia gosposi i szofera, czyli jej najbliższych kompanów i powierników. Z jednej strony widują ją w domowych pieleszach, pilnując, by nie przedawkowała leków, z drugiej, nawet w najbardziej przykrych sytuacjach, pozostają pod jej silnym wrażeniem, bo charyzma i talent, które ją doprowadziły do światowego sukcesu, nadal są obecne.
Lubię styl Pablo Larraina. Nie drepcze wokół swoich bohaterek na paluszkach, traktuje je jak żywych ludzi, ale też nie idzie na łatwiznę. Sensacja rodem z tabloidu go nie interesuje. Chodzi o zrozumienie Callas, co widać zwłaszcza w ukazaniu jej związku z Arystotelesem Onasisem. Zamiast po raz nie wiadomo który skupić się na toksyczności tej relacji, reżyser próbuje rozszyfrować, na czym polegało ich wzajemne przyciąganie, które nigdy nie minęło. Nie ma co ukrywać, film jest mocno melancholijny, żeby nie powiedzieć smutny. Jest przy tym również poruszający, bo ma w sobie to, co najważniejsze w kinie, czyli emocje.
(Ala Cieślewicz)
Reż. Pablo Larraín
Ocena: 7/10