Recenzja filmowa: Wielki Gatsby - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa: Wielki Gatsby

Melodramat produkcji australijsko – amerykańskiej „Wielki Gatsby”przenosi nas w lata 20 ubiegłego wieku, do Nowego Jorku, gdzie tytułowy milioner Jay Gatsby, po wielu latach spotyka Daisy, swoją wielka miłość. Film miał światową premierę 1 maja 2013 roku, premiera polska odbyła się dwanaście dni później. Jest to ponowna adaptacja książki Francisa Scotta Fitzgeralda, pod tym samym tytułem. Poprzednia miała swoja premierę w 1974 roku, a w rolę głównego bohatera wcielił się wtedy Robert Redford.

Poprzednie recenzje: Poprzednie recenzje: Życie Pi, Sęp, Lincoln Operacja Argo, NiemożliweNędznicy, Miłość, Intruz, Piękne istoty, Jurassic Park 3D, Wróg numer jeden, Układ zamknięty, Django, Iron Man 3

Od razu zaznaczam, że jeżeli ktoś traktuje prozę Fitzgeralda z nabożną czcią, powinien sobie seans odpuścić. Reżyser Baz Luhrmann nie zna żadnych świętości. Tak jak 17 lat temu zdemolował „Romea i Julię” i zrobił z tego rozbudowany clip MTV (ze świetnym zresztą skutkiem), tak teraz nie przestraszył się kultowej powieści.

Jak każdy film, który powstaje w technice 3D, postawiono na realizacyjny rozmach. Scenograf z kostiumologiem dostali po czeku in blanco i zaszaleli. Aż się chce wyczesać brokat z włosów pod koniec seansu. I bardzo dobrze, bo w kinie wiele rzeczy może być umowne, ale przepych trzeba pokazać. On to wylewa się niemal z każdej sceny, a na przemian szybki i wolny montaż sprawia, że kolorowe przyjęcia Jaya Gatsby’ego ogląda się miejscami jak teledysk a’la Moulin Rouge lub nawet Bollywood. Tym bardziej, że towarzyszy im współczesna muzyka. Ta maniera na dłuższą metę byłaby jednak męcząca. Na szczęście nie zabrakło dla równowagi kameralnych scen. Najlepsze są ujęcia, kiedy po wielkiej zabawie, następuje wielkie sprzątanie, a Gatsby zostaje sam wśród zużytego confetti. Takie momenty nie pozwalają tej ekranizacji zamienić się w cyrk. Może za dużo tu dosłowności i miejscami za mało subtelności, ale z drugiej strony nie ma nic gorszego w kinie niż nieumiejętnie wciskane metafory, które zamiast refleksji wywołują irytację. Tutaj nic takiego nam nie grozi.

Leonardo DiCaprio już dawno przestał przypominać chucherko, które poszło na dno z Titanikiem. Razem z Carey Mulligan tworzą piękną parę, zwłaszcza w wydaniu a’la lata 20. Film może się spodobać, pod warunkiem, że podejdzie się do niego jak do zwykłego filmu, nie szukając tam dziesiątego dna powieści, metafizycznych doznań lub sensu życia.

(Ala Cieślewicz)

Reżyseria:
Baz Luhrmann

Obsada:
Leonardo DiCaprio
Tobey Maguire
Carey Mulligan
Joel Edgerton
Isla Fisher
Jason Clarke
Elizabeth Debicki
Jack Thompson